W najnowszym numerze „Orędzia Miłosierdzia” s. M. Faustia Szabóova ISMM rozmawia z Ziemowitem Janaszkiem, syn nauczycielki i aktora, alumnem seminarium duchownego na Florydzie, który w pierwszym okresie życia krytycznie nastawiony do Kościoła katolickiego, a 15 czerwca 2024 roku ma przyjąć święcenia diakonatu.
„Był umarły, a ożył”
(1)
Pochodzisz z Polski, na wiele lat odszedłeś z Kościoła i obecnie jesteś w seminarium duchownym w USA. Czy możesz nam opowiedzieć historię swojego nawrócenia?
Wychowałem się w katolickiej rodzinie, gdzie wiara była integralną częścią naszego życia. Regularnie, każdej niedzieli odwiedzaliśmy kościół. Szczególnie zapadło mi w pamięć, jak silnie przeżyłem sakrament I Komunii Świętej. Do dzisiaj pamiętam pozytywny wizerunek księdza z mojej parafii, który prowadził mnie przez ten ważny czas. Jednak z wiekiem zaczęłem się oddalać od nauki Kościoła. Gdy wkraczałem w okres dojrzewania, stałem się buntownikiem. Coraz częściej sprzeciwiałem się swoim rodzicom, a od piętnastego roku życia niecierpliwie wyczekiwałem chwili, gdy osiągnę pełnoletniość i stworzę własne, niezależne życie.
Za pierwszy krok w kierunku oddalenia się od Kościoła uważam moment po przyjęciu sakramentu bierzmowania. Ironia losu polega na tym, że bierzmowanie ma na celu przygotować młodzież do bycia świadkiem Boga w świecie. W moim przypadku było dokładnie odwrotnie. Po tym sakramencie podjąłem decyzję o samodzielnym kierowaniu swoim życiem, w przekonaniu, że ani Bóg, ani Kościół nie są mi do niczego potrzebni. Okres studiów był czasem wielkiej wolności, niezależności i imprez alkoholowych. Uważałem, że jest to odpowiedni moment, by korzystać z życia na pełnych obrotach, wiedząc, że w przyszłości nadejdzie czas na poważniejsze zobowiązania, takie jak założenie rodziny. Można by rzec, że byłem wtedy całkowicie zanurzony w tym świecie, skupiając się jedynie na sobie i na zaspokajaniu własnych potrzeb. W 2015 roku, po zakończeniu jednego z moich związków, zdecydowałem się na chwilę refleksji. Postanowiłem zrobić sobie przerwę od spraw sercowych, by głęboko przemyśleć moje życiowe priorytety i zrozumieć, czego naprawdę pragnę, by osiągnąć poczucie spełnienia i prawdziwe szczęście.
W 2016 roku jeden z moich przyjaciół zaproponował spotkanie ze swoim bliskim znajomym ks. Dawidem, który posługuje w USA. Choć nie darzyłem kapłanów specjalnym szacunkiem, zdecydowałem się pójść na to spotkanie. Gdy po raz pierwszy spotkałem ks. Dawida, ku mojemu zdziwieniu zauważyłem w nim coś niezwykle intrygującego. Wydawało się, że otacza go pewien rodzaj spokoju, dojrzałości i głębokiej świadomości swojego miejsca w świecie. Właśnie to, czego całe moje życie poszukiwałem. Nasza rozmowa dotyczyła różnorodnych tematów, niekoniecznie związanych z religią. Czułem się bardzo dobrze w jego obecności. Po zakończonym spotkaniu zaproponował wyjazd do Łagiewnik, do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Chociaż nie znałem wielu szczegółów tego wyjazdu, coś wewnętrznie skłoniło mnie, by spędzić z nim jeszcze jeden dzień.
Gdy dotarliśmy do Sanktuarium, mieliśmy okazję spędzić jakiś czas z siostrami. Zawsze byłem ciekaw ich życia, znałem je z widzenia, rozpoznawalne są w swoich habitach, ale nigdy naprawdę nie zastanawiałem się nad ich codziennymi obowiązkami czy misją. Kiedy spytałem, czym się zajmują, odpowiedź ks. Dawida była dla mnie przełomowa. Powiedział, że są to kobiety, które poświęciły swoje życie, rezygnując z wielu innych dróg, by służyć ludziom i modlić się za nich. To słowo poświęcenie mocno rezonowało w moim sercu. Uświadomiłem sobie, że przez całe moje życie chciałem poświęcić się dla jakiejś większej idei, ale nigdy nie byłem pewien, co to dokładnie miałoby być. W tamtym momencie zrozumiałem, że poszukiwałem tego uczucia pewności i celu, którego do tej pory nie potrafiłem odnaleźć. Udaliśmy się do kaplicy. Była godzina 15:00. Pamiętam, że wśród ludzi czułem się niezręcznie i wstydziłem się. Martwiłem się, że ktoś znajomy może mnie zobaczyć w takiej sytuacji. Po zakończeniu modlitwy ks. Dawid zaproponował, abym podszedł przed obraz Jezusa Miłosiernego i pomodlił się indywidualnie. Choć nie do końca wiedziałem, jak się modlić, postanowiłem to zrobić. Podszedłem przed obraz i w ciszy powiedziałem: Boże, jeśli tam jesteś, pomóż mi.
Następnego dnia spotkałem się z ks. Dawidem i przystąpiłem do sakramentu spowiedzi. Na koniec ksiądz powiedział: Widzisz, popełniłeś wiele błędów w swoim życiu, ale może teraz nadszedł czas, byś skupił się na robieniu dobra? Coś niezwykłego stało się w momencie, gdy udzielił mi rozgrzeszenia: wszystkie negatywne myśli i wewnętrzne głosy, które ciążyły na mojej psychice, mówiąc, że nie osiągnę niczego w życiu, czy że nigdy nie znajdę spokoju, nagle zniknęły. Zostałem tam, siedząc obok niego, w głębokiej ciszy. Była to cisza, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyłem. W sercu wypowiedziałem kolejną modlitwę. W istocie była to umowa z Bogiem. Powiedziałem: Oddaję Ci rok mojego życia. Będę posłuszny, będę regularnie chodził do kościoła, postaram się żyć zgodnie z Twoimi przykazaniami. Ale w zamian musisz mi pokazać, w sposób jasny dla mnie, że naprawdę istniejesz i że wszystko, w co wierzę, jest prawdą.
Po powrocie do domu zacząłem regularnie praktykować wiarę i chodzić do kościoła. Kilka miesięcy później wraz z ks. Dawidem wyruszyłem na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. W trakcie tej pielgrzymki wydarzyło się coś, co na zawsze odmieniło moje życie. Podczas nocnej adoracji w jednej z kaplic doświadczyłem niezwykłej łaski od Boga. Klęcząc przed Najświętszym Sakramentem, poczułem, jak łzy same napływają mi do oczu. Zacząłem przeżywać momenty z mojego życia, które przewijały się jak w filmie – zwłaszcza te najtrudniejsze i najboleśniejsze. Co mnie zszokowało, to uświadomienie sobie, że przez cały ten czas Chrystus był ze mną. W tych dramatycznych momentach, które pamiętałem, widziałem Jego obecność, której wcześniej nie dostrzegałem. Zrozumienie, że Bóg był ze mną nawet wtedy, gdy czułem się najbardziej opuszczony i samotny, było zarówno przerażające, jak i głęboko poruszające. Miałem przekonanie, że kiedy odwróciłem się od Kościoła, Bóg odszedł ode mnie na zawsze. Teraz zdałem sobie sprawę, jak bardzo się myliłem. Po zakończonej adoracji wypowiedziałem w sercu kolejną, głęboką modlitwę: Boże, zmarnowałem pierwszą część swojego życia, próbując ułożyć je według własnych wyobrażeń. Ty uratowałeś mnie, więc tę drugą część mojego życia całkowicie Ci oddaję. Prowadź mnie. Chcę być Twoim kapłanem.
Po powrocie z pielgrzymki zacząłem jeszcze intensywniej modlić się o rozeznanie swojego powołania. Po kilku miesiącach modlitwy byłem pewien, że Bóg wzywa mnie do kapłaństwa i że moje doświadczenie z pielgrzymki było rzeczywiście autentyczne. Biskup diecezji Savannah w stanie Georgia zaprosił mnie na 10-dniową wizytę. Kiedy wylądowałem w USA, poczułem spokój i intuicję, że to jest miejsce, gdzie powinienem być. W 2018 roku wstąpiłem do seminarium duchownego na Florydzie, gdzie kontynuuję naukę. W tym roku otrzymam święcenia diakonatu.
Za rozmowę i świadectwo dziękuje serdecznie
s. M. Faustia Szabóova ISMM