Taki tytuł nosi artykuł Rafała Sulikowskiego opublikowany w 127 numerze “Orędzia Miłosierdzia”, w którym autor dowodzi, w jaki sposób przekonał się do objawień sw. Siostry Faustyny zapisanych w jej “Dzienniczku”.
Z wciąż rosnącym kultem Bożego Miłosierdzia, którego inicjatorką z woli Bożej jest Siostra Faustyna spotkałem się trzydzieści lat temu, kiedy 18 kwietnia 1993 papież Jan Paweł II dokonał uroczystej beatyfikacji Siostry Faustyny Kowalskiej. Jej “Dzienniczek” mnie oczarował, zachwycił, wciągnął. Ale doświadczając różnych trudności osobistych w swoim życiu, potrzebowałem “dowodu”, że istotnie żyjąca w I połowie XX wieku skromna, prosta zakonnica ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia dostąpiła autentycznego spotkania z realną osobą Jezusa Chrystusa, tego samego, który narodził się w Betlejem, nauczał, czynił cuda, umrł na krzyżu i – jak niezmiennie od dwóch tysięcy lat głosi chrześcijaństwo – “trzeciego dnia zmartwychwstał”. Potrzebowałem pewności, oparcia się na czymś trwałym w chaosie lat 90., kiedy w Polsce i na całym świecie dokonywała się transformacja ustrojowa i gospodarcza, ale także pogłębiały się różne kryzysy natury duchowej. Szukałem więc “dowodu” na istnienie i działanie Jezusa w życiu Siostry Faustyny, tym samym dowodu na Jego autentyczne zmartwychwstanie, które jako takie może być opisywane jako fakt historyczny. Wreszcie więc dowodu na istnienie Boga. Myślę, że tak głębokie kryzysy egzystencjalne przechodziło wtedy wiele osób w Polsce.
W roku 2000 papież Jan Paweł II kanonizował Siostrę Faustynę. Odtąd miliony, jeśli nie wszyscy katolicy wiedzą, kim była – i dla wielu jest – zakonnica, której misją było przypomnienie nieco zaniedbanej wtedy prawdy o nieskończonym miłosierdziu Boga.
Wizja płocka, którą rozpoczęła jej misję, miała miejsce 22 lutego 1931 roku w celi domu zakonnego w Płocku, wieczorem, o nieokreślonej godzinie. Była to pierwsza niedziela Wielkiego Postu. Można więc rzec, że objawienie płockie – którego bezpośrednim celem było ukazanie wzoru “rysunku” słynącego łaskami na całym świecie obrazu Jezusa Miłosiernego – nie przypadło w powszedni dzień tygodnia, lecz w niedzielę, w której czcimy zmartwychwstanie Chrystusa, Jego zwycięstwo nad grzechem, śmiercia i szatanem. Taki ukazał się Siostrze Faustynie.
Od czasu wspomnianego objawienia namalowanie obrazu i szerzenie nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego w formach, które jej przekazał Jezus, napotykało na wiele trudności. Jak każdy prorok spotkała się najpierw z rezerwą i badaniem ze strony Kościoła. W sprawie jej życia i misji zabierali głos teologowie i wiele innych osób. Jedni się zachwycali jej mistycznym doświadczeniem Boga, inni go negowali. Jerzy Starnawski podważał jej mistyczne przeżycia, uznając je za halucynacje, złudzenia bujnej wyobraźni czy chorobę psychiczną. Na szczęście była poddawana badaniom neuropsychiatrycznym, które nie wykazały nawet cienia odchylenia od normy.
Nie będę przytaczał w całości wizji płockiej, zapisanej w “Dzienniczku” pod numerem 47-48, bo pewnie wszyscy doskonale ją znamy. Chciałbym zwrócić uwagę na kilka spraw. Święta Faustyna w opisie tej wizji używa słów prostych, zrozumiałych, jakby dla niej oczywistych; styl nie jest barokowy, ale też nie jest ubogi znaczeniowo. Jako literaturoznawca, który zajmuje się językiem “Dzienniczka” od wielu lat, mogę stwierdzić, że jest to opis bezbłędny pod względem gramatycznym, sprawny, choć nie idealny stylistycznie i bardzo pojemny semantycznie. Prześledźmy cały opis. Bo w nim znalazłem to, czego szukałem.
Opis podaje tylko istotne szczegóły: pora wieczorna (choć nieokreślona co do godziny, co nie ma znaczenia), miejsce – cela zakonna. Święta nie pisze, w jakiej pozycji ciała się znajdowała (czy klęczała, stała, siedziała), bo nie jest to w tym momencie istotne. Jest cała skupiona na “Panu”, którego nie “zobaczyła”, czy “spostrzegła”, ale “ujrzała”. Przypomina się opis ewangeliczny: “Ujrzał i uwierzył”. I słowa Jezusa do niedowierzającego Tomasza: “Uwierzyłeś, bo Mnie ujrzałeś”. To bardzo istotny detal.
Następnie zakonnica pisze, że “wpatrywała się” w Jezusa. Wpatrywać się, to intensywnie obserwować, jakby w tym celu, aby wszystko dokładnie zapamiętać, żeby potem móc przywołać w pamięci wzrokowej, opisać malarzom wygląd zewnętrzny Pana. Odbywało się to w “milczeniu”. Nie od razu usłyszała słowa wypowiadane na głos przez Jezusa: “Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz”. Dalej Święta dowiaduje się, że obraz ma być “podpisany”. W tradycji ikonograficznej dzieła religijne nie były podpisywane. Tu inaczej – sam obraz jakby nie wystarcza, potrzebne jest słowo i tym jest zdanie oznajmiające w trybie wykrzyknikowym, jakby akt strzelisty: “Jezu, ufam Tobie”.
Jezus “wznosi prawą rękę do błogosławieństwa”, a “druga dotyka szaty na piersiach”. Szata na piersiach jest lekko uchylona, a stamtąd, z ukrytego serca wychodzą dwa promienie: jeden barwy czerwonej, drugi – i tu jest istotny szczegół – nie “biały”, lecz “blady”. Biała jest cała szata Jezusa, promień oznaczający wodę, która wypłynęła po przebiciu serca włócznią, jest taki, jak kolor wody (woda nie jest biała, jest przezroczysta, właśnie blada). Dlatego wszelkie interpretacje “patriotyczne”, choć czynione w dobrej wierze, są raczej chybione. Jezus nie żąda od Faustyny “intronizacji”, wyraźnie mówi, że napis nie ma brzmieć “Chrystus, Król Miłosierdzia”, a obraz ma być namalowany fizycznie, a nie metaforycznie w “duszy zakonnicy”, jak początkowo myśleli spowiednicy. Stąd promienie, choć pewne podobieństwo jest, nie oznaczają barw narodowych Polski, mimo że Jezus gdzie indziej stwierdza: “Polskę szczególnie umiłowałem”.
Decydującym – przynajmniej dla piszącego te słowa – argumentem jest to, że Faustyna, która nie czytała prac teologicznych czy religioznawczych doskonale oddała swój stan ducha podczas całego, trwającego zapewne kilka minut objawienia: “Dusza moja przejęta była bojaźnią, ale i radością wielką”. Jest to opis antycypujący późniejsze o wiele lat ustalenia wybitnych religioznawców, m.in. M. Eliadego, a szczególnie R. Otto, który w swym fundamentalnym dziele opisał stan dusz doświadczających “teofanii” (czyli dosłownie: “objawienia/ukazania się Boga/Bósta”) właśnie jako z jednej strony “tremens” (nie lęk, ani strach, lecz płynące z odczucia majestatu poczucie “bojaźni” w sensie także biblijnym jako uczucie bardzo pozytywne, szacunek i uwielbienie wielkości Boga), a z drugiej – “fascinosum”, czyli odczucie nie tyle potocznie rozumianej dziś “fascynacji”, lecz ekstatycznej radości, nie dającej się wytłumaczyć psychologicznie ani tym bardziej na gruncie psychologii klinicznej. Faustyna na pewno nie wiedziała o ustaleniach wspomnianych badaczy, niezależnie dochodzących do podobnych wniosków. To dość poważny argument przeciwko tezie Starnawskiego, że wizja płocka to wytwór wyobraźni.
Kontekstów może być więcej: opis osoby, która doświadcza “omamów”, byłby zupełnie inny, pełen zbędnych detali albo z drugiej strony zbyt ogólnikowy, nieuporządkowany, słownictwo zapewne kwieciste, “barokowe”, a całość sprawiałaby wrażenie sztuczności, teatralności czy dziwaczności. Z innych miejsc wiemy, że Faustyna nie miała świadomości, że tylko jej dane były te wszystkie przeżycia – myślała, że “tak mają tylko wielcy święci”. Może to też świadczyć o tym, że wizja nie zaskoczyła Faustyny; nie była “nagła”, była bardzo ludzka, choć jednocześnie niesłychanie wzniosła. Spotkała Tego, który ją właśnie wybrał, bo Pan wybiera to, co “głupie w oczach świata”.
Temat, oczywiście, nie jest zamknięty, lecz sądzę, że zarówno psychiatrzy, negujący całkowicie autentyczność wizji płockiej (oraz wszystkich pozostałych), jak i skupieni wokół – skądinąd ważnej sprawy “intronizacji Jezusa w sercach Polaków” – krytycy, zarzucający Siostrze Faustynie “fałszywe miłosierdzie”, zbytnią pobłażliwość czy wręcz działanie zwodnicze – nie mają racji, choć te trudności miały i musiały się w historii kultu Bożego Miłosierdzia pojawić; były zresztą zapowiedziane w wielu miejscach tego wybitnego dokumentu katolickiej mistyki, jaki stanowi od niemal stulecia “Dzienniczek”.
Rafał Sulikowski