lipiec, sierpień, wrzesień 2024
Wybrane tematy:
POMÓŻ MI ZBAWIĆ KONAJĄCEGO
Odmów za niego tę Koronkę, której cię nauczyłem (Dz. 1565). Tak mówił Jezus do św. Siostry Faustyny i o to prosi dzisiaj także nas. Z tego pragnienia Jezusa 11 lat temu w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach narodziło się dzieło „Koronki za konających”, które prowadzi Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Tylko w ubiegłym roku osoby należące do tego dzieła towarzyszyły modlitwą prawie 47 000 umierających.
To pragnienie – by ratować dusze nawet w ostatnim momencie ich życia, by przychodzić im z pomocą w najtrudniejszej godzinie, gdy są najsłabsi, a dokonują najważniejszego wyboru, który dotyczy wieczności – Jezus rozpalił najpierw w życiu samej Siostry Faustyny. Już jako kilkunastoletnia dziewczyna, gdy podejmowała pracę w Łodzi, jednym z warunków postawionych przez nią było towarzyszenie umierającym. Po wstąpieniu do klasztoru jeszcze bardziej zaangażowała się w niesienie pomocy konającym: modliła się za nich, co godzinę wznosząc akty strzeliste w ich intencji, podejmowała większe umartwienia w piątki, np. o trzeciej po południu biczowanie na długość Psalmu 50., zachęcała siostry i wychowanki przy pracy, by wspólnie wspierać odchodzących z tej ziemi. Kiedy po południu przyszłam do ogrodu – zapisała w „Dzienniczku” – powiedział mi Anioł Stróż: „Módl się za konających”. I zaraz zaczęłam różaniec za konających z ogrodniczkami. Po skończonym różańcu zaczęłyśmy różne modlitewki za konających. Po skończonych modlitwach wychowanki zaczęły sobie wesoło rozmawiać. Pomimo ich gwaru usłyszałam w duszy te słowa: „Módl się za mnie”. Kiedy nie mogłam dobrze zrozumieć tych słów, odsunęłam się o parę kroków od wychowanek, zastanawiając się, kto by to był, co mi każe się modlić. Wtem usłyszałam te słowa: „Jestem siostra… módl się za mnie, aż ci powiem, kiedy masz przestać; jestem w konaniu”. (…) Modliłam się tak od godziny trzeciej do godziny piątej. O godzinie piątej usłyszałam te słowa: „Dziękuję”. Zrozumiałam, że już skonała. Jednak na drugi dzień w czasie Mszy św. modliłam się gorąco za jej duszę. Po południu przyszła kartka, że siostra… o tej a tej godzinie umarła. Zrozumiałam, że była to ta godzina, w której mówiła do mnie – módl się za mnie (Dz. 314).
Wspieranie konających w ostatnich latach życia Siostry Faustyny stało się jednym z głównych nurtów jej apostolskiego zaangażowania. Przynaglał ją do tego wielokrotnie sam Jezus, mówiąc: Módl się, ile możesz, za konających, wypraszaj im ufność w Moje miłosierdzie, bo oni najwięcej potrzebują ufności, a najmniej jej mają. Wiedz o tym, że łaska wiecznego zbawienia niektórych dusz w ostatniej chwili zawisła od twojej modlitwy (Dz. 1777). Czasem żądał od niej wsparcia konkretnej osoby: Pójdziesz do konającego grzesznika – mówił – i będziesz odmawiać tę Koroneczkę, a przez to wyprosisz mu ufność w Moje miłosierdzie, gdyż już jest w rozpaczy (Dz. 1797). Nagle – zapisała Siostra Faustyna – znalazłam się w nieznanej chacie, gdzie konał starszy już człowiek w strasznych mękach. Wkoło łoża było mnóstwo szatanów i płacząca rodzina. Gdym się zaczęła modlić, rozpierzchły się duchy ciemności z sykiem i odgrażaniem mi; dusza ta uspokoiła się i pełna ufności spoczęła w Panu (Dz. 1798).
W sposób mistyczny Siostra Faustyna widziała, co dokonuje się w chwili śmierci, jak wielka jest walka o duszę każdego człowieka i sąd nad jego życiem. Była m.in. przy konaniu marszałka Józefa Piłsudskiego i widziała sąd nad nim: Ujrzałam pewną duszę, która się rozłączała od ciała w strasznych mękach – zapisała w „Dzienniczku”. – O Jezu, kiedy to mam pisać, drżę cała na widok okropności, które świadczą przeciw niemu… Widziałam, jak wychodziły z jakiejś otchłani błotnistej dusze małych dzieci i większych, jakie dziewięć lat; dusze te były wstrętne i obrzydliwe, podobne do najstraszniejszych potworów, do rozpadających się trupów, ale te trupy były żywe i głośno świadczyły przeciw duszy tej, którą widzę w skonaniu. A dusza, którą widzę w skonaniu, jest to dusza, która była pełna zaszczytów i oklasków światowych, a których końcem jest próżnia i grzech. Na koniec wyszła niewiasta, która trzymała jakoby w fartuchu łzy, i ta bardzo świadczyła przeciw niemu (Dz. 425). Gdy później spowiednik ks. Michał Sopoćko zapytał ją, czym zakończył się ten sąd, odpowiedziała: Zdaje się, miłosierdzie Boże za przyczyną Matki Boskiej zwyciężyło. Towarzyszenie śmierci marszałka Piłsudskiego utwierdziło ją w przekonaniu, że w godzinie śmierci wszyscy jesteśmy równi bez względu na to, kim kto był w ziemskim życiu, czy żył na salonach czy w nędznej chacie, bo w czasie śmierci każdy ujrzy wszystkie czyny swoje w całej nagości i nędzy, nie ginie z nich ani jeden, wiernie towarzyszyć nam będą na sąd Boży (Dz. 426). (…)
s. M. Elżbieta Siepak ISMM
NIEZNANE EPIZODY Z HISTORII ŁAGIEWNIK
(2)
Wśród chorych wielu narodowości i wyznań posługa personelu medycznego i kapłana w szpitalu epidemicznym była trudna, choć ks. Marcin Czermiński, jezuita, znał języki obce. Po pewnym czasie zastosował pewną praktykę, która ułatwiała mu sprawowanie sakramentów świętych. Otóż, przygotował na kartach formularze do spowiedzi z rachunkiem sumienia w wielu językach. Gdy przychodził nowy transport chorych, wówczas niezwłocznie na sali rozdawał im te kartki z prośbą, by je uważnie przeczytali i w ten sposób mogli się przygotować do spowiedzi, zaznaczając na kartce swoje grzechy. Kto nie umiał czytać albo już nie mógł, temu ks. Czermiński pomagał odprawić rachunek sumienia i spowiedź. W ten sposób chorzy mogli się wyspowiadać w swoim języku. Zdarzyło się, że pewnego dnia poczciwy z wyglądu człowiek zaznaczył na kartce z rachunkiem sumienia wszystkie grzechy, co spowiednikowi wydawało się raczej podejrzane. Gdy zaczął z nim rozmawiać, okazało się, że nie umiał czytać, a wstydził się do tego przyznać, więc chcąc się wyspowiadać zaznaczył „tak” przy każdym grzechu.
Może warto oddać głos samemu o. Czermińskiemu, który opisując posługę w szpitalu wojennym, przytoczył wiele ciekawych historii. Oto jedna z nich. Gdy raz przy rozdzielaniu takich formularzy ominąłem Węgra, o którym wiedziałem, że jest protestantem, ten zaciekawiony, co za kartki rozdaję, prosił, aby i jemu dać taką kartkę do przeczytania. – „To są kartki z rachunkiem sumienia, ułatwiające spowiedź katolików” – odpowiedziałem. – „Czyż mnie nie wolno takiej kartki przeczytać?” – „I owszem” i podałem mu formularz w języku węgierskim. Po kilku godzinach, gdy znowu znajdowałem się w tejże sali, Węgier poprosił o spowiedź. Wytłumaczyłem mu, co najpierw należy uczynić i do czego jest zobowiązany, gdyby wyzdrowiał. Węgier na wszystko się zgodził i po paru z nim rozmowach złożył wyznanie wiary katolickiej i przyjął święte sakramenty. Był to profesor z Akademii Sztuk Pięknych w Budapeszcie. Nie do opisania była jego radość (…). Podobnych wypadków miałem kilkadziesiąt. Żołnierze, widząc pobożną i spokojną śmierć swoich kolegów, garnęli się do przyjmowania świętych sakramentów. Oczywiście, nie wszyscy, bo byli wśród nich tacy, którzy się nieraz bardzo opierali, wtedy o. Czermiński, gorliwie troszcząc się o ich życie wieczne, stosował różne argumenty, by ich przekonać.
Nieoczekiwanie w posłudze kapłańskiej o. Czermiński znalazł pomocnika w osobie ozdrowieńca, luteranina, który jeszcze kilka tygodni przebywał na rekonwalescencji. Dla ważnych powodów nie mógł przyjąć wiary katolickiej, choć tego pragnął, ale przeszkody miał usunąć zaraz po powrocie na Węgry. Przebywając jeszcze w szpitalu, gorliwie troszczył się o umierających, aby żaden z nich nie odszedł bez sakramentów św., wskazywał księdzu nowo przybyłych chorych, informował o zaawansowaniu choroby, a nawet namawiał obojętnych, by się spowiadali, i dodawał otuchy tym, którzy się bali przystąpić do sakramentów. Czasem w tej posłudze pomagali inni żołnierze głównie jako tłumacze. Śmiertelnie chorzy żołnierze z troską myśleli o bliskich i Ojczyźnie. Ojciec Czermiński zapisał rozmowę z dwudziestoletnim Polakiem, który przeżył wiele bitew, a umierał ciężko ranny i chory na tyfus. Tuż przed śmiercią zapytał kapłana: „Ojcze! Czy Polska będzie?”. Na niespodziewane pytanie bez zastanowienia powiedziałem z całą stanowczością: – „Polska zmartwychwstanie na pewno!”. – „Ach, Boże Miłosierny, toż ja nie trudziłem się na darmo i nie na darmo zostałem ranny! Teraz umrę z radością, bom życie moje w ofierze Bogu za Polskę złożył i On tę ofiarę przyjął”. (…)
s. M. Elżbieta Siepak ISMM
ZESZYTY MIŁOŚCI PEŁNE
Wystartowałyśmy z nowym, ambitnym projektem w naszej internetowej przestrzeni ewangelizacyjnej pod nazwą „Blisko Rahamim”. Podcast „Zeszyty miłości pełne” to seria w której wspólnie czytamy „Dzienniczek” od początku do końca, w każdym odcinku skupiając się na kolejnych kilku fragmentach. Czytaniu towarzyszą wprowadzenia i komentarze, które pomagają lepiej zrozumieć zapiski naszej św. Siostry Faustyny i wprowadzać w życie to, co Bóg nam przez nią przekazuje.
Podejmujemy to wyzwanie, bo podchodzimy do tej książki z wiarą, że jest w niej zawarty list (miłosny!) Boga do każdego z nas. Wiemy o tym, że Jezusowi bardzo zależało na tym, żeby Siostra Faustyna pisała w każdej wolnej chwili (więc sprawa jest ważna!). Mobilizował ją do pisania mówiąc, że wiele osób będzie z tego korzystać. Słyszałyśmy już setki historii osób, których życie zmieniło się radykalnie po przeczytaniu „Dzienniczka”. Wierzymy, że są tam ważne (i bardzo ważne!) treści dla każdego z nas. Chcemy doświadczyć wspólnej duchowej drogi, tworzyć ten cykl razem, wiedząc, że potrzeba nam towarzyszy drogi, by na niej wytrwać. Droga z Zeszytami to swoiste rekolekcje w drodze, rozłożone na kilka lat.
Odwaga spojrzenia wstecz
Mam spisać zetknięcia się duszy mojej z Tobą, o Boże, w chwilach szczególnych nawiedzeń Twoich. Mam pisać o Tobie, o niepojęty w miłosierdziu ku biednej duszy mojej. Wola Twoja święta jest życiem duszy mojej. Mam ten nakaz przez tego, który mi Ciebie, Boże, tu na ziemi zastępuje, który mi tłumaczy wolę Twoją świętą; Jezu, widzisz, jak mi jest trudno pisać, jak nie umiem tego jasno napisać, co w duszy przeżywam. O Boże, czyż może napisać pióro to, w czym nieraz słów nie ma? Ale każesz pisać, o Boże, to mi wystarcza (Dz. 6).
W pierwszych szesnastu numerach „Dzienniczka” św. Faustyna opisuje głównie pierwsze lata swojego życia przed wstąpieniem do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Na czterech stronach zdołała opisać aż dwadzieścia lat swojego życia! Oczywiście, opisała tylko kluczowe, najistotniejsze momenty, które mają nam pomóc zrozumieć jej niezwykłą drogę z Bogiem. Jej historia z kolei może zainspirować każdego do spojrzenia na własne życie, na drogę, na te momenty, wydarzenia, w których jasno zobaczyliśmy, że Bóg był w nich obecny, że intencjonalnie do czegoś dopuszczał, coś sprawiał, komunikował się z nami. Przypomnijmy sobie momenty szczególnych spotkań z Panem Bogiem. Choć może nam się to wydawać jakieś dalekie, nierealne: Jak to? Bóg miałby się ze mną spotykać?… Ale przecież taka jest prawda. On jest zawsze blisko, chyba że Go świadomie odrzucamy. Może wydaje się nam, że w naszym życiu nic szczególnego się nie wydarzyło lub wręcz mamy odczucie, że w naszej historii Bóg nie jest obecny, zdaje się być obojętny, nie zainteresowany nami.
Jeśli masz takie myśli, zachęcam cię, abyś właśnie dziś, a nawet teraz, odłożył wszystko, co się da odłożyć na później i abyś usiadł w cichym miejscu i porozmawiał z Bogiem. Powiedz Mu, jak się czujesz, patrząc na historię swojego życia. Powiedz Mu tak po prostu, jakbyś rozmawiał z bliskim przyjacielem – szczerze i bez kombinowania. Poproś Go, by ci pokazał sens twojej historii i Jego obecność we wszystkich wydarzeniach, a zwłaszcza tych najbardziej kluczowych. I pozwól, żeby ta rozmowa potoczyła się sama, bez większego planowania, co ma się na niej wydarzyć, do czego ma doprowadzić. Po prostu daj sobie czas na budowanie relacji z Bogiem. Chciałabym cię szczególnie zachęcić do tego, byś prosił Boga o pokazanie ci tych momentów, w których On próbował dać ci do zrozumienia, jak bardzo cię kocha, a może wtedy ty tego nie zauważyłeś. Jestem przekonana, że codziennie, na różne sposoby Bóg daje ci do zrozumienia, jak bardzo cię kocha. Pytanie tylko, czy patrząc na wydarzenia z twojego życia, potrafisz je zinterpretować w tym kluczu dialogu z Bogiem. To wielkie szczęście dostrzegać te codzienne drobiazgi, przez które Bóg nam mówi, że nas kocha!
Siostra Faustyna miała głęboki wgląd w siebie. Wiernie pielęgnowała relację z Bogiem, dbała o czas na modlitwę, o skupienie, wyciszenie, więc z łatwością rozpoznawała te wydarzenia, przez które Bóg mówił do niej: Kocham cię. My też z czasem dochodzimy do coraz większej sprawności w rozumieniu tego, jak Bóg się z nami komunikuje. Czytanie „Dzienniczka” pomaga nam w uczeniu się tego języka Boga, Jego komunikacji z nami. Z pomocą łaski Bożej i z cierpliwością do siebie samych i własnych ograniczeń naprawdę dochodzimy do rozumienia tego, co Bóg chce nam powiedzieć. Gdy czytamy „Dzienniczek”, zwiększa się nasza wrażliwość na duchowy świat, na wewnętrzne poruszenia, a także umiejętność ich interpretacji. (…)
s. M. Gaudia Skass ISMM
SPOTKANIA Z PIELGRZYMAMI
Wesley Guillen, ma 32 lata, pochodzi z Silver Spring w stanie Maryland. Był zawodowo grającym koszykarzem w USA i w świecie, teraz jest apostołem Bożego Miłosierdzia.
Życie to coś więcej niż tylko sport
Wesley, wiem, że kochasz miłosierdzie Boże i św. Faustynę – czy możesz opowiedzieć o tym, jak odnalazł cię miłosierny Jezus?
To dla mnie naprawdę zaszczyt, że po raz pierwszy mogę podzielić się swoją historią, tym, jak Jezus odnalazł mnie w cierpieniu, gdy czułem się opuszczony. W 2018 roku grałem zawodowo w koszykówkę i pod koniec sezonu zacząłem odczuwać coraz większy ból w stopach. Lekarze czynili co mogli, by uśmierzyć ból; przeszedłem w sumie ponad 30 zabiegów, ale bez skutku. W końcu powiedzieli, że nic więcej nie mogą dla mnie zrobić. A ból był tak silny, że nie mogłem stać w miejscu nawet przez kilka sekund. Z tego powodu nie pracowałem, musiałem korzystać z wózka inwalidzkiego. Cały dzień spędzałem w domu. Płakałem z bólu i jedyną ulgę przynosił mi sen. Któregoś dnia przeglądałem swoje konto na Instagramie i zobaczyłem wideo, na którym młoda osoba o imieniu Gabriel Cherry opowiadała o św. Faustynie. Nigdy o niej nie słyszałem. Mówiła o tym wydarzeniu z życia Świętej, gdy ta miała trudności z odlewaniem ziemniaków i żaliła się Panu, a On obiecał, że wzmocni jej siły. I tak się stało. Ten fragment bardzo mnie zaintrygował, bo zobaczyłem, że Jezus w bardzo konkretny sposób pomagał św. Faustynie w chwilach, gdy czuła, że nie ma sił. Pomyślałem: tam, gdzie kończy się nasza siła, zaczyna się działanie Jezusa. Powiedziałem sobie, że muszę więcej dowiedzieć się o tej Świętej. Gdy otwierałem paczkę z zamówionym „Dzienniczkiem”, poczułem, że od teraz na zawsze zmieni się moje życie. Już po lekturze pierwszych kilku stron byłem pod wrażeniem. Czytałem codziennie po 2-3 strony, bo chciałem zrozumieć i pochłonąć wszystko. Zobaczyłem, jak bardzo św. Faustyna cierpiała, ale nie cierpiała na próżno. Ona pokazała mi, że przez swoje cierpienie mogę czynić miłosierdzie, jeśli złączę je z męką Jezusa. Zacząłem więc patrzeć na moją chorobę i ból nie tylko jako na krzyż i ciężar, ale jako na dar, który łączy mnie z Jezusem. Pomogły mi w tym także spotkania z siostrami ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia w Waszyngtonie, które utwierdziły mnie w tym przekonaniu, że cierpienie może mieć sens, że mogę je wykorzystać do świadczenia miłosierdzia, i powiedziały, jak można to czynić. Odtąd wszystko w moim życiu zmieniło się na lepsze. Naprawdę przyjąłem swój krzyż i opowiadam wszystkim o miłosierdziu Bożym i św. Faustynie!
Kim ona jest dla ciebie?
Ukochaną przyjaciółką. Jej cierpienie, jej miłość do Eucharystii, do miłosiernego Jezusa sprawiły, że jeszcze bardziej Go pokochałem i w swoim cierpieniu bardziej Go poznałem, zacząłem mieć z Nim bliższą relację. Faustyna jest dla mnie wzorem, uczy mnie, jak kochać Jezusa, jak całkowicie Mu się oddać. Moje ulubione zdania z jej „Dzienniczka”: Cierpienie to największy skarb na ziemi, oczyszcza duszę. W cierpieniu poznajemy, kto jest naszym prawdziwym przyjacielem. Prawdziwą miłość mierzy się termometrem cierpienia. O, gdyby cierpiąca dusza wiedziała, jak bardzo Bóg ją kocha! Umarłaby z radości i nadmiaru szczęścia. Pewnego dnia poznamy wartość cierpienia i nie będziemy już w stanie cierpieć. Obecna chwila jest nasza. Ona zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. To ona sprawiła, że poczułem w sercu powołanie do mówienia innym o miłosierdziu Bożym.
Jak myślisz, dlaczego ludzie tak bardzo boją się cierpienia?
Nie wiedzą, że ono może mieć sens. Po prostu uważają, że jest tylko złem, czują się bezradni wobec niego, a nie wiedzą, że może mieć ono ogromną wartość, gdy się je złączy z męką Jezusa. Kiedyś i ja pytałem Pana: Dlaczego ja, dlaczego mnie to spotyka, czym sobie na to zasłużyłem? Przecież jestem dobrym człowiekiem, nie krzywdzę innych, nikomu nie zazdroszczę… Dlaczego ja? Kiedy zacząłem czytać „Dzienniczek”, zobaczyłem, jak można przyjąć cierpienie, jak wziąć swój krzyż i nieść go najlepiej, jak potrafię, z radością, co wcale nie jest łatwe, zwłaszcza gdy pojawia się smutek i ból, który dokucza. Wielu nie wie, że może ofiarować swoje cierpienie, że nie musi cierpieć na próżno, że Jezus chce, aby zwrócili się do Niego i złożyli na Niego ten ciężar; aby wiedzieli, że nie są sami, że jest z nimi On i Najświętsza Matka (…)
Za rozmowę dziękuje s. M. Faustia Szabóová ISMM
W BLASKU MIŁOSIERDZIA
Czy Bóg jest w małych, zwyczajnych, codziennych sprawach? Czy tylko w tych wielkich?
Bóg kojarzy się z wielkimi sprawami i zadaniami. I słusznie, bo przecież wiara podpowiada to wszystko, co dotyczy naszego pochodzenia i przeznaczenia, grzechu i zbawienia, życia i śmierci – jednym słowem: spraw ostatecznych. Człowiek, który stoi przed decyzją na przykład zawarcia małżeństwa lub w obliczu poważnej choroby, czy gdy przychodzi jakaś klęska żywiołowa czy wojna, zadaje sobie i Bogu pytania o sens tych wydarzeń, o to, co należy robić.
To wszystko jest prawdą, ale czy to oznacza, że dla Boga liczą się tylko wielkie sprawy? A co ze zwyczajnym codziennym życiem, z jego drobiazgami, z tysiącem myśli, słów i reakcji podczas kolejnych godzin, które każdy spędza w domu, w pracy, na spacerze?
Jezus i pomarańcze
Pewnego razu Siostra Faustyna zastanawiała się nad tym, czy ma zjeść pomarańcze, czy nie. Otrzymała je zapewne jako chora, na pociechę, ale przyszła jej myśl, by nie jeść, bo jest Wielki Post, więc dobrze by było się umartwiać. Tłumaczyła sobie, że czuje się już lepiej. Wtedy usłyszała głos w duszy: Córko Moja, więcej Mi się podobasz, jeżeli z posłuszeństwa i z miłości ku Mnie jesz pomarańcze, aniżelibyś z własnej woli pościła i umartwiała się (Dz. 1023). To piękny przykład tego, że Jezus zna każdy szczegół ludzkiego serca, co się w nim dzieje. W tym przypadku dotyczył sprawy tak banalnej, jak jedzenie pomarańczy. Siostra Faustyna rozważała, co ma zrobić, a Jezus dał jej odpowiedź.
Ta historia przywołuje na myśl spotkanie uczniów ze Zmartwychwstałym, który pyta ich: Dzieci, macie coś do jedzenia? (J 21, 5). Oczywiście, te „kulinarne” przykłady są tylko pretekstem do nauki o sprawach o wiele ważniejszych. Jezus wykorzystuje te sytuacje, by wskazywać na prawdy wyższego rzędu.
Tak było choćby w czasie, gdy Sekretarka Bożego Miłosierdzia jako nowicjuszka pracowała w kuchni przy odlewaniu wody z kartofli. Garnek był dla niej za ciężki i nie dawała sobie z tym rady. Żaliła się Jezusowi, że nie potrafi sprostać tej czynności. Pan jej wysłuchał i obiecał wzmocnić siły. Tak też się stało i Siostra Faustyna już bez problemów mogła podjąć tę pracę. Jakież było jej zdziwienie, gdy podniosła pokrywę i ujrzała zamiast kartofli całe pęki czerwonych róż, tak pięknych, że trudno o nich napisać. Wtedy usłyszała w sercu: Taką ciężką twoją pracę zamieniam na bukiety najpiękniejszych kwiatów, a woń ich wznosi się do tronu Mojego (Dz. 65).
Ofiara szydełkiem
Pan, który pochyla się nad małymi sprawami, jest Bogiem z nami – Emmanuelem, Tym, który z miłości bierze pod uwagę to, co małe, niepozorne, bo sam człowiek jako Jego stworzenie jest samą nędzą. Bogu miłe są zatem także ofiary z małych rzeczy. Stają się jednak ważnymi i wielkimi w Jego oczach, bo choć same z siebie są niczym, nabierają wartości z powodu miłości, która je składa w ofierze.
Wymownym tego przykładem jest praca szydełkiem, którą podejmowała Siostra Faustyna. Pewnego razu poprosiła Pana, aby udzielił łaski nawrócenia tylu osobom, ile tego dnia zrobi ściegów szydełkiem. Na odpowiedź Jezusa, że zbyt śmiałe jest to żądanie, bo zbawienie każdej duszy wymaga ofiary, nie zrażona tym Święta powiedziała o swoich ograniczeniach, jakie zostały jej nałożone co do podejmowania pokut i wielkich umartwień. Dlatego prosiła nadal: Panie, przyjmij te drobiazgi z pieczęcią posłuszeństwa jako rzeczy wielkie. I usłyszała głos w duszy: „Córko Moja miła, czynię zadość prośbie twojej” (Dz. 961).
Ta historia jest doskonałą podpowiedzią, w jaki sposób każdy człowiek może składać miłe Bogu ofiary. Nie trzeba szukać rzeczy wielkich, wystarczą te z codzienności, byleby wypływały z czystego serca. Przykładowo, może to być ofiarowanie sprzątania pokoju, któremu towarzyszy prośba typu: Panie Jezu, tak jak ja teraz sprzątam, tak Ty, proszę, sprzątaj duszę bliskiej mi osoby, którą Ci polecam. Miłość potrafi wszystko ofiarować: każdą pracę, trening, rozmowę z drugim człowiekiem, podróż, samotność. Miłość jest pomysłowa i podpowie nastawienie serca.
Życie szare i monotonne
Niektórzy ludzie szukają ciągle mocnych i nowych wrażeń. Szukają zaspokojenia w ekstremalnych sportach, podejmują ryzyko w biznesie, chcą być w najlepszych miejscach na wakacjach. Dużo kupują, zwiedzają, są wszędzie tam, gdzie miałoby być centrum świata. Dla niektórych będzie nim przestrzeń internetowa, dla innych stadiony lub wielkie domy towarowe, jeszcze dla kogoś polityka, rozrywka, używki. Ten cały świat łatwo pochłania człowieka, który przestaje widzieć Boga, a szuka zaspokajania swojego „ja”. Tymczasem dla człowieka wierzącego centrum jego życia jest Bóg. (…)
ks. Wojciech Rebeta
ŚWIADECTWA
Nawrócenie mojego serca w Święto Miłosierdzia
Doświadczyłem, że modlitwy innych ludzi za swoich bliskich, za sąsiadów, za przyjaciół, za wszystkich… naprawdę mają moc. Sprawiają, że się zmieniamy, zwłaszcza wobec tych, którzy najmniej na to zasługują. Modlitwa wstawiennicza, czyli za grzeszników, ale także za tych, o których Pan Jezus mówił do św. Faustyny: letnich chrześcijan, ma naprawdę wielką moc.
Do 39. roku życia prowadziłem normalne życie. Studiowałem na uniwersytecie, miałem żonę i dwie córki. Żyłem w małżeństwie katolickim. Byłem nawet katechetą, chodziłem praktycznie w każdą niedzielę na Mszę św., ale mimo to byłem letnim chrześcijaninem, nie postawiłem Pana Boga na pierwszym miejscu. W głębi serca chciałem wszystko robić po swojemu, to ja chciałem nad wszystkim mieć kontrolę i władzę. Ogromną ilością wykonywanej pracy chciałem sobie udowodnić, że coś jestem wart. Nie włożyłem minimum wysiłku w to, by poznawać, jak szalenie jestem kochany przez Boga. To wszystko było jednak do czasu, kiedy przeżyłem poważną porażkę w pracy i wtedy dopiero zacząłem poznawać siebie, jaki naprawdę jestem. Potrafiłem być niegrzeczny, samolubny. Zacząłem zaniedbywać żonę i córki. Skupiłem się na swoich problemach. Miałem wrażenie, że wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Jakby cały świat stał się moim wrogiem. Moja żona nadal bardzo mnie kochała. Walczyła o mnie, ciągle prosiła, żebym się zmienił… Zaczęła mi mówić, że nie może już tego znieść, że musimy się rozstać, że powinniśmy oboje porozmawiać z prawnikiem, ale ja nie chciałem jej słuchać. Powiedziałem jej, że ona nic nie rozumie. To coraz bardziej pogarszało nasze relacje, aż doszło do rozpadu małżeństwa. Byłem na skraju rozpaczy, mój koniec rzeczywiście zdawał się prowadzić mnie samotnie do piekła, ale Jezus czekał na to pęknięcie…
Nadeszła Niedziela Miłosierdzia, 27 kwietnia 2014. W niedzielę poszedłem jak zwykle na Mszę św. Zupełnie nieświadomy, że ta niedziela jest wyjątkowa. Nie znałem w ogóle nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego. Nie miałem pojęcia o obietnicach Jezusa dotyczących Święta Miłosierdzia. Jak na ironię, ze smutkiem pamiętam, jak dzieci na katechezie pytały mnie, jaki dziwny jest Jezus z takimi wielkimi promieniami, a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć – co ze mnie za katecheta…
Właśnie tamtej niedzieli poczułem się bardzo źle. Dręczyło mnie sumienie. Poczułem potrzebę wyznania swoich grzechów, swoich przegranych. Nie mogłem sobie z tym wszystkim poradzić. Podszedłem do kratek konfesjonału. Myślałem, że mnie ksiądz pocieszy, ale tym razem odszedłem od konfesjonału, delikatnie mówiąc, z goryczą, bo normalnie mój stały spowiednik, który w pewnym stopniu przyjmował moje wymówki, usprawiedliwienia, tym razem powiedział mi jasno i wyraźnie, że nie mogę tak dalej żyć, że nie wolno mi w taki sposób postępować, że czas z takim stylem życia skończyć. I miał rację, ale wtedy to był dla mnie szok. Ta spowiedź – przyznaję – była dla mnie bardzo trudna, nawet się zdenerwowałem, zacząłem mieć pretensje do spowiednika, że mnie nie zrozumiał. Żona nie rozumiała, córki nie rozumiały, ksiądz nie rozumie, wszyscy mnie nie rozumieją… Odkąd jednak otrzymałem rozgrzeszenie, a potem przyjąłem w tę niedzielę Komunię św., coś się zmieniło. Przyszła prawdziwa skrucha za popełnione grzechy. Zdałem sobie sprawę, że przez brak miłości i nadmierną koncentrację na sprawach zawodowych straciłem swoje skarby: żonę i córki. Zacząłem płakać, ale nie łzami rozpaczy, lecz smutku i wielkiej ufności, że Bóg pomoże mi wstać i zacząć od nowa. I tak się faktycznie stało.
Droga nawrócenia zaczęła się od Niedzieli Miłosierdzia Bożego i nadal trwa. Bóg udzielił mi wszystkich łask związanych ze Świętem Miłosierdzia, może także i tej największej: odpuszczenia win i kar. Od tej Niedzieli Miłosierdzia Bożego moje życie zmieniło się nie do poznania. Teraz jestem innym człowiekiem. Teraz buduję na nowo życie z Chrystusem. Regularna, szczera spowiedź święta, przyjmowanie Komunii św. są dla mnie źródłem siły, by prawdziwie kochać Boga i drugiego człowieka. Zrozumiałem to bardzo dobrze, ja tego doświadczyłem, że sakramenty są podstawą życia chrześcijanina, że bez nich nie możemy się rozwijać, że bez postawienia Boga na pierwszym miejscu nie sposób naprawdę kochać. Chwała Panu!
Luis Manuel Alfaro Sánchez z Hiszpanii