styczeń, luty, marzec 2025
WYBRANE TEMATY
„NIEZNANY” OBRAZEK JEZUSA MIŁOSIERNEGO
(1)
To jest opowieść o Janeczce z Warszawy. Helena i Władysław mieli trzy córki: Stefanię, Barbarę i najmłodszą Janeczkę. Był rok 1939. Stenia, Basia i Jasia uczęszczały do szkoły Sióstr Rodziny Maryi w Płudach. Jeszcze przed wakacjami Jasia zdążyła przystąpić do Pierwszej Komunii Świętej. W tym samym czasie ksiądz katecheta przekazał starszym uczennicom, w tym Basi, prawie nikomu wówczas nieznany obrazek z wizerunkiem Jezusa Miłosiernego i podpisem: „Jezu, ufam Tobie”. Opowiadał im o objawieniu Siostry Faustyny. Basia tę opowieść zapamiętała w charakterystyczny dla dziecka sposób: będzie wojna, ale kto posiada obrazek, ten wojnę przeżyje, tylko musi wierzyć. W tej prostej formie przekazała Janeczce słowa księdza i ofiarowała jej swój obrazek, ponieważ stwierdziła, że zdążyła już odprawić nabożeństwo dziewięciu piątków miesiąca, więc w razie czego trafi prosto do nieba. Natomiast Janeczka potrzebowała ochrony. Jasia uwierzyła siostrze bez zastrzeżeń. Odtąd obrazek stał się jej największym i jedynym skarbem.
Wybuchła wojna. Władysław pracował na poczcie, działał w konspiracji. Podobnie dwie starsze córki. Janeczka uważała, że jest zbyt niemądra, aby mieli ją w cokolwiek wtajemniczać, jednak sama potrafiła się wielu rzeczy domyślić i bała się, kiedy wpadało gestapo i rewidowało mieszkanie. W szkole zaczęło przybywać dzieci żydowskich. Nie mówiło się o tym głośno, ale też dla uczennic nie była to tajemnica. Również do szkoły Niemcy wpadali z niespodziewanymi kontrolami. Ale siostry opracowały system, który działał bez zarzutu. Dla dziewcząt o semickich rysach przygotowana była kryjówka. Rolą Janeczki było odprowadzać je do tej kryjówki i zamykać ją za nimi. Nauka odbywała się normalnie, tylko że wszyscy – i siostry i dzieci – żyli w stanie wielkiego napięcia. Jedna z koleżanek, śliczna i rozpieszczona dziewczynka, codziennie witała Janeczkę radosnym uśmiechem i tymi samymi słowami: Jutro mój tatuś przyjedzie po mnie! Nigdy nie przyszedł. Jednym z nauczanych przedmiotów był niemiecki. Wchodził dzieciom do głów zdumiewająco łatwo. Podczas kontroli Niemcy byli pod wrażeniem, ale podczas kolejnej wizyty zabronili nauczać Polaków języka panów.
Jasia była mała i niepozorna, chociaż bardzo ruchliwa. Kilka razy dostała w szkole zadanie: dowieźć paczkę na ulicę Żelazną, zapukać w określony sposób pod wskazany adres i zostawić przesyłkę. W razie zagrożenia miała paczkę rzucić i za nic się do niej nie przyznać. Gdy zapukała w niewłaściwy sposób, drzwi nie otwierały się. Gdy zapukała prawidłowo, w ciemnej szparze zjawiała się czyjaś ręka i odbierała paczkę. Kiedyś, gdy wysiadała z tramwaju, na przystanek zajechała buda – niemiecki samochód, w który łapani byli ludzie z ulicy i wywożeni na Pawiak, do obozów… Janeczka także znalazła się w budzie. Paczki nie rzuciła, wręcz trzymała ją jeszcze mocniej. Bała się, ale była spokojna, bo przecież miała obrazek Jezusa Miłosiernego. Samochód ruszał i wtedy jakiś człowiek zwrócił się z wnętrza budy po niemiecku do żandarma: Tu jest jedno dziecko. Wypuść je. Niemiec usłuchał bez słowa. Janeczka ze swoją paczką wróciła do Płud i opowiedziała tę historię. Więcej już nigdzie nie jeździła. (…)
Marta Gambin-Żbik
ZESZYTY MIŁOŚCI PEŁNE (3)
„Co sobie ksiądz pomyśli?…”
Co się tyczy spowiedzi świętej ⎯ wybierać będę to, co mnie najwięcej upokarza i kosztuje. Nieraz drobiazg więcej kosztuje aniżeli coś większego. Przy każdej spowiedzi wspomnieć na mękę Pana Jezusa, i w tym obudzę skruchę serca. O ile to możliwe, za łaską Bożą zawsze się ćwiczyć w żalu doskonałym. Na tę skruchę poświęcę większą chwilę czasu. Nim przystąpię do kratki, wejdę wpierw w otwarte i najmiłosierniejsze serce Zbawiciela. Kiedy odejdę od kratki, obudzę w duszy mojej wielką wdzięczność ku Trójcy Świętej za ten cudowny i niepojęty cud miłosierdzia, który się dokonuje w duszy; a im nędzniejsza dusza moja, to czuję, że morze miłosierdzia Bożego [bardziej] pochłania mnie i daje mi siłę i moc wielką (Dz. 225).
Każdy z nas, dosłownie KAŻDY upada. Pan Bóg się temu wcale nie dziwi i w swojej wielkiej i wyrozumiałej miłości do nas daje nam taką swoistą trampolinę, która sprawia, że możemy odbić się, wznieść wysoko po każdym naszym upadku. Tą trampoliną jest sakrament spowiedzi, sakrament pokuty i pojednania, sakrament miłosierdzia. Jest on zarazem wspaniały i przetrudny. Przetrudny, bo w nim każdy z nas musi stawić czoła prawdzie o tym, że jest niedoskonały, że zrobił coś nie tak, a bardzo trudno przyznać się do tego, że nie jest się kimś idealnym! Boimy się tego bardzo, bo podświadomie wierzymy, że tylko ktoś idealny może być kochany, stąd podejmujemy nieustanne wysiłki, by ukryć nasze niedoskonałości. Jednak ukrywane błędy, złe decyzje, wstydliwe grzechy rodzą w nas coraz większy wstyd i poczucie winy, które z czasem stają się tak ciężkie, że nie dajemy rady ich już udźwignąć. Jest jednak dobra wiadomość: naprawdę nikt z nas nie musi nosić tego ciężaru przez całe życie! Jest uzdrowienie, jest wolność, jest wyzwalający kierunek – Niebo! Ja i ty naprawdę możemy szybować w sam żar słońca, bez tych ciężkich cegieł wstydu i poczucia winy! Jest spowiedź, jest sakrament pokuty i pojednania. Sakrament prawdziwego i głębokiego uzdrowienia!
Często jednak pójście do spowiedzi przeżywamy nie jako spotkanie, które daje nam to doświadczenie uwolnienia, uzdrowienia. Jesteśmy mocno zestresowani, czasem wręcz sparaliżowani lękiem, który można wyrazić w słowach: Co sobie ksiądz pomyśli?! Boimy się, że ten drugi człowiek nas oceni, osądzi, może nawet skarci, wyśmieje lub na nas nakrzyczy, a nawet nic nie mówiąc, to na pewno sobie źle o mnie pomyśli! Wstydzimy się stanąć w prawdzie przed nim.
Mam pewną propozycję, która może pomóc opanować te lęki: może zacząć myśleć o sakramencie spowiedzi jako o sakramencie głębokiego uzdrowienia? Idziesz do tego sakramentu z chorą duszą, z bardzo chorym, obolałym sercem. Idziesz do najlepszego specjalisty, do wybitnego eksperta w dziedzinie poranionych serc, który naprawdę wie, jak ci pomóc. Żeby cię nie onieśmielać osobistym spotkaniem, posługuje się swoim asystentem, który w Jego imieniu przekazuje ci diagnozę i stosowne leki. Chyba nie muszę mówić, Kto jest tym wybitnym specjalistą od poranionych serc i kto jest Jego asystentem?… A więc skoro taka cudowna rzeczywistość uzdrawiania dzieje się w sakramencie spowiedzi, to czy będę unikać spotkania z asystentem wybitnego Lekarza? Albo, czy będę ukrywać przed Nim mój ból, moje rany, choćbym nawet wiedział, że sam jestem ich winien? Jeśli wciąż jeszcze masz lęk przed wyznawaniem swoich grzechów w obecności księdza, bo sobie myślisz, że ten twój grzech jest taki straszny, taki skandaliczny, niespotykany, tak inny od wszystkich, że ksiądz chyba z konfesjonału wypadnie, jak o nim usłyszy. Bądź realistą. Nie jesteś aż tak twórczy. Ksiądz słyszał te same lub podobne grzechy już setki razy. Kościół to wspólnota nawracających się grzeszników. Na drodze każdego grzesznika konfesjonał jest miejscem częstego leczenia ran, bo nie ma dnia, byśmy choć trochę się nie skaleczyli. (…)
s. M. Gaudia Skass ISMM
SPOTKANIA Z PIELGRZYMAMI
Shereen Yusuff, mieszka w USA. Przez 20 lat była ateistką, później powróciła do islamu, a następnie przyjęła wiarę katolicką. Po 16 latach pracy w charakterze inżyniera, specjalisty w dziedzinie nafty, została trenerem oddechu, a obecnie pracuje dla rządu federalnego w Waszyngtonie.
Nigdy nie jest łatwiej, tylko ty stajesz się silniejszy
W twoim życiu był długi czas bez żadnej modlitwy, później poznałaś modlitwy islamu i Kościoła katolickiego. Jaka jest teraz twoja ulubiona modlitwa?
Koronka do Miłosierdzia Bożego, która była pierwszą modlitwą katolicką, jakiej się nauczyłam, odegrała kluczową rolę w moim nawróceniu. Bardzo trudno było mi bowiem przejść od sposobu, w jakim modliłam się jako muzułmanka, do tego, w jaki modlą się chrześcijanie, wyznając Boga w Trójcy Świętej, dlatego Koronka naprawdę pomogła mi w tej kwestii. Odmawiam ją tak często, jak tylko mogę.
Jakich wskazówek udzieliłabyś ludziom, szczególnie tym, którzy zagubili się w wierze?
Łatwo mi o tym mówić, bo w moim życiu jest wiele osób, które nie wierzą w Boga, a mimo to widzę w nich tyle piękna i widzę też, że szukają sensu w swoim życiu. Nie możemy zakładać, że ci, którzy odeszli od wiary lub którzy zmagają się z wątpliwościami, nie szukają Boga, choć może o tym nie mówią ani nie myślą. Boży plan dla każdego z nas jest inny, a nawrócenie przychodzi w czasie, w którym On je daje. Kiedy widzimy wokół siebie ludzi, którzy nie są szczęśliwi, musimy spotkać się z nimi tam, gdzie się znajdują, i modlić się, aby spotkali Boga. Nie mam wątpliwości, że nie ja wybrałam Boga, ale Bóg wybrał mnie, abym przynosiła dla Niego owoc. A ponieważ jestem o tym przekonana, dlatego zawsze modlę się do Boga słowami: Panie, spraw, aby on wydał owoc. W ten sposób nie popycham tej osoby do Boga, ale raczej kocham ją taką, jaka jest, bo wiem, że to właśnie zrobiłby Jezus wobec tych, którzy szukają, byłby przy nich i spotykał się z nimi tam, gdzie się znajdują.
Nie wierzę, że można całkowicie stracić wiarę, bo w sakramencie chrztu otrzymujemy niezatarte znamię przynależności do Boga, który nieustannie nam towarzyszy jako swoim dzieciom, choć my możemy czuć się zagubieni. Gdy sama czułam się bardzo zagubiona i nie miałam pojęcia, gdzie i do kogo się zwrócić, w tych chwilach na szczęście Bóg opiekował się mną i wniósł do mego serca ukojenie i pokój. Wiem, że można jednak odczuwać oschłość i poczucie oddzielenia od Boga do tego stopnia, że człowiek nie chce już praktykować wiary. Wtedy konieczne jest przystępowanie do spowiedzi i przyjmowanie Jezusa w Eucharystii. Trzeba Jezusowi pokazywać swoje rany, a nie ukrywać ich, bo rana, która jest ukryta, nie oczyszczona, szybko ulega infekcji i rodzi dalsze komplikacje. Sugeruję także, by w takiej sytuacji poszukać kogoś, kto może nauczyć nas, jak modlić się w ciszy, i dołączyć do wspólnoty. Przebywanie wśród modlących się, współczujących ludzi może pomóc spojrzeć na swoją oschłość w innym świetle i odnaleźć piękno nawet w tej fazie życia duchowego.
Jaki sens ma teraz twoje życie i jak chcesz głosić prawdę o Bogu bogatym w miłosierdzie?
Wierzę, że moim powołaniem jest kochać Boga i kochać każdą osobę, którą Bóg wprowadza do mojego życia; okazywać miłosierdzie tym, którzy mają mniej szczęścia ode mnie; uczyć innych kochać, pokazując im, jak połączyć się z sercem Boga, i nigdy nie opuszczać miejsca przy boku Matki Maryi stojącej u stóp krzyża, gdy nie mogę nic uczynić. Nie można kochać drugiego tak, jak Jezus kocha nas, jeśli nie spotkaliśmy Go i nie doświadczyliśmy Jego miłości. (…)
Za rozmowę dziękuje s. M. Faustia Szabóová ISMM
W BLASKU MIŁOSIERDZIA
Co wiemy o czyśćcu?
Kościół zachęca nas, abyśmy modlili się za naszych zmarłych. Pan Jezus polecał św. Siostrze Faustynie: Wstępuj często do czyśćca, bo tam cię potrzebują (Dz. 1738). Warto wniknąć nieco głębiej w naukę o czyśćcu, by nieść z zapałem pomoc tym, którzy się tam znajdują. To poznanie jest również ważne dla nas, aby uczynić wszystko dla uniknięcia w ogóle czyśćca albo przynajmniej, żeby go skrócić.
Kto i dlaczego idzie do czyśćca?
To, co się dzieje po śmierci, jest odzwierciedleniem stopnia upodobnienia człowieka do Chrystusa, a ujmując sprawę od strony negatywnej, jego los zależy od liczby i rodzaju grzechów, które popełnił za życia oraz od stopnia ich odpuszczenia i odpokutowania. Oczyszczenie może następować już na ziemi, ale może dokonywać się także po śmierci.
Pan Jezus, nauczając o grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, powiedział, że ma on taką cechę, że nie jest on do odpuszczenia ani w tym życiu, ani w przyszłym (por. Mt 12,32). Pośrednio zatem można wywnioskować, że istnieje jakaś możliwość pokuty za grzechy zarówno w tym życiu, jak i po śmierci. Wskazuje na to również inny fragment Pisma Świętego, opisujący postawę Judę Machabeusza, który sprawił, że złożono ofiarę przebłagalną za zabitych, aby zostali uwolnieni od grzechu (2 Mch 12,45).
Katechizm Kościoła Katolickiego stwierdza, że bezpośrednio po śmierci następuje sąd szczegółowy, na którym człowiek – w swej nieśmiertelnej duszy – poznaje swój przyszły los. Idzie do nieba albo do piekła jako rzeczywistości ostatecznych. Niebo może być jednak otwarte od razu lub dopiero po przejściu przez oczyszczenie (por. KKK 1032). Tą drogą jest właśnie czyściec jako niezbędny etap, by stać się świętym. Jest on przewspaniałym darem Bożego miłosierdzia. Tylko święci wchodzą do nieba, a jeśli ktoś nie stał się nim za życia, otrzymuje taki dar poprzez czyściec.
O tym, jak bardzo potrzeba oczyszczenia, przekonuje choćby doświadczenie Siostry Faustyny, której było dane kiedyś mistycznie stanąć przed Bogiem na sądzie. Opisuje to wydarzenie jako pełne trwogi, bo ujrzała wszystko, co się Bogu nie podoba. I usłyszała głos Pana: Jesteś winna jednego dnia ognia czyśćcowego (Dz. 36). To poznanie nie oznacza dla nas informacji, że tak się stało po jej śmierci, było natomiast ukazaniem zamierzonego przez Boga oczyszczenia, które dokonywało się w życiu św. Faustyny.
Pełne upodobnienie chrześcijanina do Chrystusa i oczyszczenie za życia sprawia, że człowiek może uniknąć czyśćca. Pragnienie takiej drogi przejścia do nieba odsłoniła kiedyś Siostrze Faustynie Matka Boża, mówiąc o ideale, do jakiego powołane jest jej Zgromadzenie. Usłyszała obietnicę i wskazówkę, co robić, by się ona spełniła: Każdą, która wytrwa w gorliwości aż do śmierci w Zgromadzeniu Moim, minie ogień czyśćcowy, i pragnę, aby każda odznaczyła się tymi cnotami: pokorą i cichością, czystością i miłością Bożą i bliźnich, litością i miłosierdziem (Dz. 1244).
Co się dzieje w czyśćcu?
Pan Jezus powiedział Siostrze Faustynie, że znajdujący się w czyśćcu są przez Niego bardzo umiłowani i odpłacają się tam Jego sprawiedliwości (por. Dz. 1226). Innym razem Sekretarka Bożego Miłosierdzia została poprowadzona przez Anioła Stróża w miejsce mgliste i pełne ognia, w którym było bardzo wiele dusz cierpiących. Zapytała się, co jest ich największym cierpieniem, a one odpowiedziały jednozgodnie, że największe dla nich cierpienie to jest tęsknota za Bogiem (Dz. 20). (…)
ks. Wojciech Rebeta
ŚWIADECTWA
Miłosierdzie Boga w życiu poety
Przejeżdżałam w pobliżu Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach nieskończoną ilość razy, dniem, nocą, porankiem… Studiowałam w Krakowie kilkanaście lat. Zdobyłam różne dyplomy, co więcej wiedzę i kwalifikacje. W Krakowie też pracowałam i wciąż mijałam to Sanktuarium każdego dnia, jeżdżąc dosyć daleko do domu. Tylko mijałam, praktycznie wcale nie zwracając uwagi na nie aż do dnia, kiedy ciężar tego czasu w Krakowie odnawiał się we mnie i mnie przytłoczył do ziemi. Wtedy niesiona zmęczeniem, nie wiem, dlaczego postanowiłam tu wstąpić. Czułam, że wszystko prowadziło mnie do tego miejsca i długo przyzywało. Gdy weszłam do świątyni, byłam zupełnie sama… I wtedy poczułam coś, co mnie zszokowało: wielką, bezinteresowną miłość Boga, akceptację mimo wszystko i wbrew wszystkiemu… Ale mimo tego doświadczenia, długo nie wracałam tutaj. Znowu moje oczy były zamknięte, dalej podróżowałam w swoim życiu po więcej i jeszcze lepiej. To było dla mnie trudne, bo w szkołach, w uczelniach… nie mówiono nam o Bożym miłosierdziu. To nie istniało. Nikt nas nie przygotował na takie doświadczenia.
Niedawno przejeżdżałam koło Sanktuarium, gdy dzwon radośnie wybijał 12.00. Mały dzwon… Patrzyłam na to miejsce i wiedziałam, i czułam, że wreszcie żyję. Doświadczyłam, że gdy patrzę z całą uwagą na takie miejsce, jest naprawdę w moim życiu jasno. Umysł racjonalny, ostro wytresowany na nauce od najwcześniejszych lat, boi się czegoś, co jest potężne, bezmierne, gdyż sądzi, że może sobie z tym nie poradzi. Od mistyki wiele osób ucieka, bo to doświadczenie jest tak czyste, że nie chcemy go… Lękamy się, że Bóg może od nas za dużo będzie chciał, uczepi się nas. Nie wiem, na wszelki wypadek warto uważać. Nikt nie chce być ciągany po psychiatrach, uważany za szaleńca z tego powodu, że za bardzo się zanurzy w Bogu, ale my przecież Go pragniemy. Gdy człowiek wchodzi do świątyni, czuje, że jego dusza oddycha, budzi się do przeżywania swojego istnienia radośnie, a my tylko myślimy – krzyże, cierpienie, samotność, odrzucenie, pogarda, szyderstwo… Boimy się tego bardzo. I kto nam pomoże? Chyba tylko leki dają zapomnienie. Głupie? Prawdziwe. Oto człowiek XXI wieku.
Owa czystość miłości uderzyła mnie w „Dzienniczku” św. Faustyny. Jako poetka dostrzegałam w nim wielką estetykę, piękno, ale takie proste, szczerze, szlachetne… i zapragnęłam odważnie, żeby moja poezja bardziej zbliżała ludzi do tego, co piękne i dobre. Poczułam, że moje wiersze naprawdę będą dobre, kiedy będę zmierzać ku dobroci (rozumu nie starczy, aby wypowiedzieć to dosadniej). Ujrzałam, a w zasadzie poczułam w słowach św. Faustyny dynamikę miłości, jak jej dusza kąpała się w tym ogniu… i radośnie wychwalała Boga w uwielbieniu. Będąc poetką, wiem, że to czysta prawda. W poezji trudno kłamać, człowiek obnaża swoje myśli, emocje, uczucia. Dlatego jej dusza zachwyciła mnie doskonałą i pełną miłością Chrystusa, tym, jak dała Mu się wypalać w cudownej miłości. (…)
Katarzyna Anna Lisowska
VADEMECUM APOSTOŁA MIŁOSIERDZIA
Co to jest miłosierdzie?
Bardzo często to pytanie pojawiało się w moich rozmowach z dziennikarzami czy spotkanymi ludźmi. Znaczy to, że jest ważne i że trudność sprawia opisanie czy zdefiniowanie tego pojęcia. Dzisiaj bowiem tym jednym słowem: miłosierdzie ludzie nazywają różne sytuacje i postawy. W przestrzeni publicznej słyszy się o miłosierdziu przy rozmaitych akcjach humanitarnych, pomocy świadczonej potrzebującym w codzienności, ale także używa się tego słowa w kontekście aborcji, eutanazji, pobłażliwości wobec zła czy w wołaniu o miłosierdzie bez sprawiedliwości. Feministki domagają się miłosierdzia wobec siebie, gdy walczą o prawne usankcjonowanie aborcji na życzenie; skrócenie komuś życia, bo jest chory i stary – też w mentalności współczesnych jawi się jako miłosierdzie, czyli czyn dobry. „Gruba kreska” bez rozliczenia zła w najnowszej historii Polski też uważana była za akt miłosierdzia wobec komunistów. Filozof polityki Zbigniew Stawrowski powiedział kiedyś, że chrześcijanami najłatwiej jest manipulować, wodząc ich za nos fałszywie rozumianym miłosierdziem. I ma rację!
Jak ważne jest właściwe ukształtowanie w sobie pojęcia miłosierdzia, doskonale ilustruje to ks. prof. Józef Tischner w książce „Drogi i bezdroża miłosierdzia”. Zestawia w niej trzy historyczne postaci, które na pierwszy rzut oka nie mają ze sobą nic wspólnego, ale wszystkie w swej działalności odwołują się do miłosierdzia. Tyle tylko, że każdy rozumie je inaczej. Dla rewolucjonisty Robespierra miłosierdzie wobec biednych łączyło się z okrucieństwem wobec innych, co skutkowało terrorem bez granic. Dla filozofa Nietzschego miłosierdzie było moralnością niewolników i przeszkodą w rozwoju człowieka, dlatego zostało całkowicie odrzucone. Tylko św. Faustyna w tym gronie ukazała piękno i bogactwo chrześcijańskiego miłosierdzia, które swoje źródło ma w Bogu, zakłada sprawiedliwość i obiektywną prawdę, a na celu ma nie tylko dobro drugiego człowieka, ale także duchowy wzrost świadczącego je innym.
Osobista refleksja nad pojęciem miłosierdzia ma kolosalne znaczenie dla kształtowania naszego życia. Od tego bowiem, jakie mamy pojęcia, tak żyjemy. Od tego, jaki mamy obraz Boga, jak rozumiemy modlitwę, ascezę, miłosierdzie…, zależy kształt naszego życia duchowego, nasze wzrastanie w człowieczeństwie i chrześcijańskim powołaniu. Według tego, jak rozumiemy miłosierdzie, tak je praktykujemy w życiu. Jeśli ktoś uważa, że miłosierdzie jest tylko współczuciem czy litością wobec ludzi, którzy doświadczają zła, nie będzie się w sposób czynny angażował, by nieść pomoc poszkodowanym w powodzi, na wojnie czy innych bolesnych doświadczeniach. Jeśli ktoś sądzi, że miłosierdzie przekreśla sprawiedliwość, będzie ją lekceważył, a ona przecież jest podstawową miarą miłości, miłosierdzie zaś przekracza jej miarę. Jeśli ktoś myli miłosierdzie z pobłażliwością wobec zła, nie będzie się wysilał, by żyć w moralnej prawdzie o obiektywnych wartościach, ale będzie postępował w zależności od różnych okoliczności.
Święty Jan Paweł II doskonale rozumiał ten problem, dlatego na początku swego pontyfikatu wzywał do refleksji na pojęciem miłosierdzia, bo żyjemy w czasach, w których ono ma wiele znaczeń, także pejoratywnych. Sam w encyklice „Dives in misericordia” podjął ten temat, odwołując się do źródeł biblijnych. Przytoczył w niej nie tylko różne teksty i terminy biblijne, opisujące niezwykle bogatą rzeczywistość miłosierdzia Boskiego i międzyludzkiego, ale także językiem teologa i pasterza określił to, co należy do jego istoty. Mówił, że miłosierdzie to drugie imię miłości, wydobywanie dobra spod wszelkich nawarstwień zła, dźwiganie, podnoszenie tego, który upadł. W podobnym tonie o miłosierdziu pisała wcześniej św. Siostra Faustyna, która również ściśle wiązała miłosierdzie ludzkie z miłosierdziem Bożym: Miłość Boża kwiatem, a miłosierdzie owocem (Dz. 949). Miłosierdzie jest kwiatem miłości; Bóg jest miłością, a miłosierdzie jest Jego czynem: w miłości się poczyna, w miłosierdziu się przejawia (Dz. 651). (…)
s. M. Elżbieta Siepak ISMM