kwiecień, maj, czerwiec 2025
WYBRANE TEMATY
„NIEZNANY” OBRAZEK JEZUSA MIŁOSIERNEGO
(2)
Powstanie upadło. Cywilnych mieszkańców Warszawy Niemcy popędzili przed czołgami do przejściowych obozów. Jedna z sąsiadek niosła małą córeczkę Basię. Starsza, pięcioletnia Wiesia, szła obok. Ich babcia, staruszka, nie nadążała mimo ludzkiej pomocy za tempem marszu. W pewnym momencie wyczerpana usiadła na szosie, pożegnała córkę i powiedziała, że żadna ziemska siła nie może jej już podnieść. Nie pomogły łzy i namowy. Nadjechał niemiecki czołg i pod jego gąsienicami staruszka zginęła.
Na którymś z postojów ludzie zaczęli zakopywać przy drodze drobiazgi, które nieśli, gdyż bali się, że w obozie i tak zostanie im wszystko odebrane. Ulegając chwili, Władysław również zakopał torebkę Heleny. Janeczka z przerażeniem zorientowała się, że w tej torebce znajdował się obrazek „Jezu ufam Tobie”. Płacząc, powiedziała to Basi. Ta bez zastanowienia podjęła decyzję: odkopujemy. Odkopały, obrazek wyjęły, nie kłopotały się już zakopywaniem torebki, która zniknęła w ułamku sekundy. Szczęśliwie rodzice i tak tego nie spostrzegli. Od tej pory Janeczka nie odłożyła już obrazka ani na chwilę.
Dwa tygodnie trwała podróż bydlęcymi wagonami w głąb Rzeszy. Cały czas nie wiedzieli, dokąd jadą. Niemcy potrafili zatrzymać cały transport, wyprowadzić ludzi do lasu i pilnować ich kilka godzin w oczekiwaniu nie wiadomo na co. Potem jechali dalej. Już w Niemczech Janeczka w grupie żołnierzy po charakterystycznej bliźnie rozpoznała tego, który aresztował jej siostrę. W jakiś sposób Władysław wyciągnął od niego informację, że Stenię wysłano do Auschwitz. W lasach lanckorońskich grupa partyzantów odbiła ostatnią ciężarówkę z konwoju, właśnie tę, którą Stenię wieziono. Niemiec przypuszczał, że dziewczyna została z partyzantami.
Obóz, do którego trafili, znajdował się w Senftenbergu, w Brandenburgii. Więźniowie pracowali przy budowie linii kolejowej. Janeczka nie pracowała, dlatego przysługiwało jej pół porcji posiłku, czyli pół kromki chleba i miska zupy z brukwi dziennie. Ona tylko miała sprzątać baraki i załatwiać sprawunki. Do takich sprawunków należało na przykład przyciągnięcie wózka brykietów na opał. Ponieważ buty jej również nie przysługiwały, miała tylko drewniaki. Ciągnięcie tego wózka po lodzie stawało się wyzwaniem ponad siły. Próbował jej pomagać mały Henio, jednak poślizgnął się, upadł, a wściekły żandarm skopał go do nieprzytomności. Janeczka nigdy już Henia nie widziała.
Mała Basia i Wiesia pozostawały w obozie pod opieką Janeczki, kiedy ich mama pracowała na torach. W razie nalotu Janeczka miała zanieść je do schronu, w którym i tak nie byłoby w tym czasie nikogo innego. Pewnego razu syreny zaczęły wyć, Janeczka chwyciła Wiesię i już miały biec do kryjówki, ale okazało się, że Basi nigdzie nie ma. Janeczka postanowiła ukryć Wiesię, a po Basię wrócić. Zostawiając Wiesię w pustym schronie, dała jej do rączki swój ukochany obrazek i powiedziała: Masz tu stać i nie ruszyć się na krok, a Pan Jezus cię przypilnuje, po czym pobiegła po Basię. Basi nie było. Przerażona Janeczka wpadła na pomysł i zawołała: Basia, mniam mniam i Basia, jak małe zwierzątko wyszła spod oddalonej pryczy. Janeczka chwyciła ją i już pod nalotem pobiegła do schronu. Jedna z bomb upadła niedaleko. Uszkodziła jakieś rury. Gdy Janeczka chciała wejść do schronu, okazało się, że jest on pełen wody, której przybywa w zastraszającym tempie. Weszła w nią, chcąc dostać się do Wiesi, i zobaczyła, że dziewczynka stoi dokładnie w tym miejscu, z którego nie pozwoliła się jej ruszyć; woda sięga jej do szyi, a w wyciągniętej do góry rączce ściska obrazek Jezusa Miłosiernego.
Janeczka wielokrotnie musiała załatwiać sprawunki poza obozem. Przyuważył ją chłopak z Hitlerjugend. Czatował na dziewczynkę i chciał ją pobić. Raz Janeczce udało się uciec, drugi raz już nie. Ale wtedy skądś zjawił się bardzo elegancki pan, złapał chłopaka za koszulę i załatwił z nim sprawę po męsku. Ani jednego, ani drugiego Janeczka już nigdy nie widziała. (…)
Marta Gambin-Żbik
ZESZYTY MIŁOŚCI PEŁNE (4)
Co robić, gdy nie dzieje się dobro, o które się modlimy?
Modlitwa jest aktem wiary i zaufania Bogu, ale nie zawsze przynosi efekty zgodne z naszymi oczekiwaniami. Czy to znaczy, że „źle się modlimy” (Jk 4,3)? Albo że „Bóg jest obojętny”, że Mu nie zależy na nas? A może każda pozornie niewysłuchana modlitwa jest dla nas szansą na wejście na głębszy poziom relacji z Bogiem, na pogłębienie naszej wiary i otworzenie się na Jego plany? Współczesny człowiek często się zniechęca, rezygnuje z modlitwy, gdy ta nie przynosi owoców, których on pragnie.
Siostra Faustyna w swoim „Dzienniczku” przekreśliła tylko jedno zdanie: Od dziś nie istnieje we mnie wola własna. Przez ten odważny akt całkowicie oddała swoją wolność Bogu. Napisała też: Od dziś, pełnię wolę Bożą, wszędzie, zawsze, we wszystkim (Dz. 374). W ten sposób wyraziła zgodę, aby to Bóg kierował jej życiem, nawet jeśli dla niej oznaczałoby to chodzenie w ciemnościach, w niezrozumieniu, we wszelkim możliwych trudzie i cierpieniu. Ona poznała Boga jako MIŁOŚĆ. Wiedziała, że cokolwiek dopuści, cokolwiek sprawi, to będzie MIŁOŚĆ. Wiedziała, że nie musi się bać Jego decyzji, Jego planów na jej życie. Uwierzyła, że Jego wola to największe szczęście, jakie może ją spotkać!
Nasz rozwój: spojrzenie wstecz
Każdy z nas, patrząc wstecz, mógłby wymienić wiele niespełnionych pragnień, planów. Jeśli mamy zachowane swoje dawne notatki czy pamiętniki, to zaglądając do nich, możemy się zadziwić, przypominając sobie, co było kiedyś dla nas ważne, co nas najbardziej zajmowało, czego pragnęliśmy, czemu poświęcaliśmy wiele czasu. Możemy zobaczyć, jak bardzo się zmieniliśmy i jak wiele życie nauczyło nas pokory wobec własnych pomysłów na szczęście.
Ja dziś dziękuję Bogu za to, że nie odpowiedział na niektóre moje modlitwy, a przynajmniej nie w taki sposób, w jaki Go prosiłam. Dawne pragnienia, które kiedyś wydawały mi się najważniejsze i pilne, z perspektywy czasu okazały się błahe lub wręcz niedobre, a już na pewno nie najlepsze. Teraz z wdzięcznością patrzę na drogę, którą mnie Bóg prowadził, tak różną od moich młodzieńczych marzeń.
Posłuszeństwo Bogu: pod prąd współczesności
Żyjemy w czasach kryzysu autorytetów. Wielu ludzi straciło zaufanie do Kościoła i duchowych przewodników. Tym bardziej ważne jest pytanie: czy nie zachwiało się moje zaufanie wobec Boga? Czy Bóg jest dla mnie autorytetem? Kimś, komu potrafię i chcę być posłuszna? Nawet ślepo posłuszna? Bez rozumienia, a nawet wbrew mojej logice?
Posłuszeństwo Bogu wymaga gotowości, by iść pod prąd głównych nurtów współczesnej cywilizacji, które promują bogactwo, przyjemność, władzę i sławę. To nie są wartości, którymi żył Jezus. A skoro On nimi nie żył, to znaczy, że nie są dla nas dobre. Często musimy wracać do Ewangelii, przypatrywać się Jezusowi, Jego wyborom, Jego stylowi życia, słuchać tego, co mówi, do czego nas zachęca, jaką drogę wskazuje. „Po-słuszny”, czyli ten, który po-słuchał czyjegoś głosu. Czyjego głosu słucham? Są dookoła mnie głosy bardzo natrętne, krzykliwe, mocne, wręcz nachalne, głosy obiecujące natychmiastową satysfakcję, głosy atrakcyjne, pociągające. Jest też ledwo słyszalny głos delikatnej Miłości, który do niczego mnie nie zmusza, który zaprasza do drogi, na której będzie działo się dobro, choć nie zawsze będę je szybko dostrzegać, dobro, którego osiągnięcie nie przyjdzie łatwo, ale dobro, które będzie trwałe, dobro, które mnie nasyci, napełni pokojem. (…)
s. M. Gaudia Skass ISMM
SPOTKANIA Z PIELGRZYMAMI
Ks. Edileno Ribeiro, 14 lat kapłaństwa, posługuje w Parafii Matki Bożej Niepokalanego Poczęcia w Ponta de Padres Ilha de Marajo, Para Amazonia, Brazylia.
Miłosierny Bóg może wszystko!
Kiedy po raz pierwszy zetknął się Ksiądz z kultem Bożego Miłosierdzia?
W roku 1995 jako młody chłopak byłem w jednej katolickiej bibliotece i tam zobaczyłem pewne zdjęcie na jednym z modlitewników, na którym była bł. Siostra Faustyna. Kupiłem ten modlitewnik, ponieważ to zdjęcie mnie zaciekawiło. Zacząłem czytać i tak nauczyłem się modlić Koronką do Bożego Miłosierdzia, poznałem Święto Miłosierdzia, a także Godzinę Miłosierdzia. Byłem bardzo poruszony, kiedy czytałem ten mały modlitewnik, ale oprócz tego zawsze zaciekawiało mnie zdjęcie bł. Siostry Faustyny, o której wtedy nie wiedziałem nic. Wydawało mi się, że ona patrzy na mnie. To sprawiło, iż chciałem poznać życie tej polskiej błogosławionej, która później stała się świętą. W 2002 roku wstąpiłem do Seminarium Matki Bożej Wniebowzięcia. Od momentu rozpoczęcia nauki w seminarium pierwszą książką, która stale leżała na szafce przy moim łóżku i którą czytałem każdego wieczoru, był „Dzienniczek” św. Siostry Faustyny. Wracałem do tej książki bardzo często i dzięki tej lekturze byłem prowadzony nowymi drogami i wciąż na nowo odkrywałem sens i głębię Bożego Miłosierdzia. Miłosierdzie w moim życiu zawsze będzie drogą, którą należy podążać z miłością.
Jak i gdzie Ksiądz dzieli się orędziem Miłosierdzia w swojej posłudze kapłańskiej? Jak to wyglądało na przestrzeni lat?
W mojej posłudze kapłańskiej dzielę się orędziem Miłosierdzia na różne sposoby, bądź przez kazania skupione na wyjaśnianiu tajemnicy Bożego Miłosierdzia i jego działaniu w naszym życiu, bądź za pomocą różnych folderów, a także przez media, przekazując ludziom orędzie Jezusa Miłosiernego w formach objawionych św. Siostrze Faustynie. Rozdaję też rodzinom obrazy Jezusa Miłosiernego, dzięki czemu każda rodzina w mojej parafii ma już ten obraz.
Święto Miłosierdzia, jest drugim co do wielkości świętem w mojej parafii (również w poprzednich parafiach, gdzie pracowałem, organizowałem uroczyste obchody tego święta). W Święto Miłosierdzia organizujemy procesje ulicami naszej parafii, wierni niosą pięknie przystrojony kwiatami obraz Jezusa Miłosiernego. To jest nasze świadectwo wiary dla tych, którzy jeszcze nie znają tego nabożeństwa lub są innego wyznania. Chcę przez to spełnić życzenie Pana Jezusa, który prosił św. Siostrę Faustynę, aby w pierwszą niedzielę po Wielkanocy uroczyście obchodzić to święto.
Koronka do Bożego Miłosierdzia to kolejne narzędzie dobroci Boga. Każdego dnia udostępniam ją przez moje media społecznościowe i przez foldery, które drukuję, dzięki czemu ta modlitwa jest znana coraz większej liczbie osób. Tu w mojej parafii wiele osób modli się Koronką w różnych momentach, np. przed Mszą św., w czasie procesji, na pogrzebach, po pracy. Bardzo też chętnie rozpowszechniam „Dzienniczek” św. Siostry Faustyny.
Jakie jest Księdza najbardziej poruszające doświadczenie związane z Bożym Miłosierdziem?
Wszystko w moim życiu, jak pisała Siostra Faustyna w „Dzienniczku”, jest ogarnięte Bożym miłosierdziem. Coś, co mnie osobiście bardzo dotknęło, to doświadczenie, kiedy prosiłem Jezusa Miłosiernego, aby pomógł mojemu przyjacielowi zmienić swoje życie. Gorliwie modliłem się za niego i po kilku dniach otrzymałem odpowiedź. Wcześniej przeżywał on bardzo trudny czas w swoim życiu. Był katolikiem, ale przestał wierzyć w Boga, religia stała się dla niego ciężarem. Jak wspomniałem, modliłem się dużo za tego człowieka i prosiłem z ufnością Pana Jezusa, bo przecież Sam powiedział: „proście a otrzymacie”. Wydarzył się wówczas wielki cud działania łaski Bożej. Pan Bóg dotknął jego serce, które z powodu różnych sytuacji życiowych stało się bardzo obciążone i kamienne. Dałem mu „Dzienniczek” św. Siostry Faustyny i poprosiłem, aby się modlił ze mną Koronką do Bożego Miłosierdzia. Wierzyłem w słowa, które Pan Jezus powiedział św. Siostrze Faustynie: Dusze, które odmawiać będą tę koronkę, miłosierdzie moje ogarnie je w życiu, a szczególnie w śmierci godzinie (Dz. 754). Gdy skończyliśmy się modlić, mój znajomy poprosił o możliwość spowiedzi św. Byłem bardzo zdziwiony, ponieważ dawno nie korzystał z sakramentu pokuty. Ten mężczyzna wrócił do Pana Boga, całkowicie zmienił swoje życie i stał się wielkim czcicielem Bożego Miłosierdzia. Dziękuję Jezusowi Miłosiernemu za ten wielki dar, modlitwę Koronki, ale również za to, że przez moją posługę kapłańską ta osoba zmieniła swoje życie.
Działanie Bożego miłosierdzia w życiu ludzi jest bardzo powszechne. Często kiedy proszę Jezusa Miłosiernego o łaskę dla kogoś, On wtedy pomaga i ta osoba wraca do Boga. Przez modlitwę do Jezusa Miłosiernego otrzymała łaskę uzdrowienia również moja mama, która miała cystę na jelicie i bardzo krwawiła. Lekarze mówili, że nie może być operowana z powodu podeszłego wieku (85 lat), powierzyłem więc mamę i jej zdrowie Panu Jezusowi, prosząc Go o cud uzdrowienia. Pan Jezus uzdrowił moją mamę i ma się dobrze, żyje do dziś. (…)
Za świadectwo dziękuje s. M. Hieronima Kuta ISMM
W BLASKU MIŁOSIERDZIA 
Co wiemy o piekle?
Problem piekła jest zagadnieniem, które wzbudza wiele emocji. Jest ono rzeczywistością bardzo tajemniczą, dlatego nie brakuje dyskusji o piekle i różnicy zdań na ten temat. Kościół wypowiada się o nim dość jednoznacznie. Nie czyni tego, żeby wywoływać sensację lub straszyć nim kogokolwiek, ale po to, by głosić prawdę, która pomaga w zbawieniu.
Piekło istnieje
Nauczanie Kościoła stwierdza istnienie piekła i jego wieczność (Katechizm Kościoła Katolickiego 1035). Jezus powiedział, jaki będzie ostateczny los każdego człowieka po śmierci: Ci, którzy pełnili dobre czyny, pójdą na zmartwychwstanie życia; ci, którzy pełnili złe czyny – na zmartwychwstanie potępienia (J 5, 29). Przy okazji dobrze jest wyjaśnić – znane z wyznania wiary – sformułowanie: „Zstąpił do piekieł”, odnoszące się do Chrystusa po Jego śmierci. Nie oznacza ono zejścia do piekła, gdzie przebywali potępieni, ale opisuje przyjście do sprawiedliwych, którzy w Szeolu oczekiwali swojego wyzwolenia.
Wielu świętych miało osobiste doświadczenie poznania rzeczywistości piekła, w tym św. Faustyna. Szczególnie jeden fragment z jej „Dzienniczka” jest bardzo sugestywnym opisem tego, co zobaczyła i odczuła. Zakończyła go bardzo wyraźnym przesłaniem: Piszę o tym z rozkazu Bożego, aby żadna dusza nie wymawiała się, że nie ma piekła, albo tym, że nikt tam nie był i nie wie, jak tam jest. Ja, siostra Faustyna, z rozkazu Bożego byłam w przepaściach piekła na to, aby mówić duszom i świadczyć, że piekło jest (Dz. 741).
Jakie jest piekło?
Katechizm Kościoła Katolickiego opisuje piekło w kategoriach wieczności. Przytacza słowa Jezusa mówiącego o „ogniu nieugaszonym” (por. KKK 1034; Mk 9, 43-48). Stwierdza, że zasadnicza kara piekła polega na wiecznym oddzieleniu od Boga (KKK 1035). Jest to miejsce niewyobrażalnego cierpienia. Święta Faustyna, po tym, jak dane jej było poznać piekło – przynajmniej w jakiejś mierze, w jakiej udostępnione jest to człowiekowi przez Boga – napisała, że nie mogła ochłonąć z przerażenia, jak strasznie cierpią tam dusze (Dz. 741). To cierpienie spotęgowane jest obecnością szatana, którego sam widok – według doświadczenia Siostry Faustyny – jest wstrętniejszy niż cała męka piekła (Dz. 540).
Sekretarka Bożego Miłosierdzia przedstawia także różne rodzaje mąk piekielnych, które widziała. Są nimi: pierwsza – utrata Boga; druga – ustawiczny wyrzut sumienia; trzecia – nigdy się już ten los nie zmieni; czwarta – ogień, który będzie przenikał duszę, ale nie zniszczy jej, jest to straszna męka, jest to ogień czysto duchowy, zapalony gniewem Bożym; piąta – ustawiczna ciemność, straszny zapach duszący, a chociaż jest ciemność, widzą się wzajemnie szatani i potępione dusze, i widzą wszystko zło innych i swoje; szósta – ustawiczne towarzystwo szatana; siódma – straszna rozpacz, nienawiść Boga, złorzeczenia, przekleństwa, bluźnierstwa. Są to męki, które wszyscy potępieni cierpią razem, ale to jest nie koniec mąk (Dz. 741). Piekło jest wielką samotnością pośród tysiąca innych potępionych, którzy wzajemnie się nienawidzą i krzywdzą. Tam nie ma Boga, dlatego tam nie ma ani jednego atomu miłości.
Kto i dlaczego idzie do piekła?
Trafiają doń dusze tych, którzy umierają w stanie grzechu śmiertelnego, nie żałują za niego i odtrącają Bożą miłość miłosierną. Kara piekła to w gruncie rzeczy usankcjonowanie przez Boga (…) wolnego wyboru człowieka (Abp S. Budzik, „Kocham dzieło Ducha Świętego”, s. 289-290; por. KKK 1033, 1037). (…)
ks. Wojciech Rebeta
ŚWIADECTWA
Ocalona z zagłady
Helena była kobietą już u kresu życia. Ja chodziłam do gimnazjum. Odwiedziłam ją. Zawsze była błyskotliwa, inteligentna, mocno stąpająca po ziemi; trzymała się życia i znała jego trud oraz wartość. Przyjmowała wszystko spokojnie. Jako ofiara Auschwitz i zbrodniczych eksperymentów medycznych zachowywała się zupełnie stabilnie. Nie straciła wiary po obozie, a w obozie była za nią upadlana, prześladowana, represjonowana. Podarowała mi kiedyś zapisaną kartkę. Wzięłam ją do domu, ale nie wiedziałam, co z tym zrobić. Było tam napisane, że będąc w Auschwitz, zobaczyła z grupą więźniów na niebie Maryję z Józefem, także Jezusa, po prostu Świętą Rodzinę. Mocno akcentowała Matkę Boską, która obleczona była w dwanaście gwiazd. Unosiła się na półksiężycu. Józef trzymał narzędzia rzemieślnicze. Więźniowie odebrali to jako zapowiedź kresu wojny i rzeczywiście za niedługo doczekali się wyzwolenia. Helena, jako osoba religijna, uczciwa, prosta, pokorna, silna, prostolinijna, z jasnym umysłem, bardzo mądra, odchodząc z tego świata, nie miała już żadnych celów. Nosiła swoją wizję w sobie z poczuciem normalności. Przecież widziała niepojęte rzeczy, ocierała się o śmierć, mówiła o piekle Zagłady, odczuła, iż w obozie koncentracyjnym szalały demony. To było okrucieństwo ponad miarę człowieka, ale to właśnie ludzie byli narzędziami do czynienia zła. Mijały lata i przykro mi było, że nie miałam odwagi, by podjąć się misji opowiedzenia o tym, iż więźniowie nie byli w Auschwitz sami. Ja odebrałam wizję tej kobiety jako zapowiedź tworzenia nowego ładu w Europie, świata bez granic, choć na chwilę, bo historia zaczyna się znowu zapętlać, jakby zataczała krąg. Ukraina cierpi, ludność jest eksterminowana. Może to czas, żeby sobie przypomnieć przeszłość. Dziękuję Ci, Boże, za obecność Heleny w moim życiu, za łagodzenie mojej niesforności, za przywoływanie do twardego trzymania się zasad życia, które jest wartościowe w swojej zwyczajności, a nie ekscentryczności; w poświęceniu, a nie staniu na przodzie. Za jej cichą wiarę do końca, tak głęboko zjednoczoną z ideą Świętej Rodziny. Chociaż na starość w chorobie była traktowana przez własną rodzinę jako zbyteczny ciężar – a ona znała wartość życia, człowieka, jego godność – to mimo wszystko nie ugięła się nigdy i zachowała równowagę ducha, a także odwagę, wszystkie dobre wartości. Wiedziała, co jest najwyższą wartością i nie bała się ryzykować życia za przejawy kultu w obozie, w piekle, bo inaczej mówiła, że tego nazwać nie można. W obozie była przed 30. rokiem życia, odebrała dogłębnie jego tragiczną lekcję dla ludzkości i nie opowiadała o tym. Znalazłam ją dzięki księdzu z podkrakowskiej parafii. Pokazywała mi swoje blizny po zbrodniczych praktykach medycznych. Widziałam jej łzy, jakie pojawiały się w oczach. I brak pretensji do ludzi i Boga. Przyjęła to jako doświadczenie, zwyczajne, czasu wojny, bez buntu, złości i pytań, dlaczego ona…
N.N.
VADEMECUM APOSTOŁA MIŁOSIERDZIA
Rodzina w planie Boga
Kiedy widziałam, jak ojciec się modlił, zawstydziłam się bardzo, że ja po tylu latach w Zakonie nie umiałabym się tak szczerze i gorąco modlić, toteż nieustannie składam Bogu dzięki za takich rodziców (Dz. 398). Tymi słowami razem ze św. Siostrą Faustyną rozpoczynamy cykl tematów poświęconych małżeństwu i rodzinie w perspektywie miłosierdzia. Przekonamy się, jak ta Święta, jej przemyślenia i doświadczenie mogą być dla nas, apostołów Bożego Miłosierdzia, cennymi bodźcami do refleksji. Jakie są nasze rodziny, to widzimy, a jak widzi je Bóg, to sami nie zawsze potrafimy dostrzec, czy nawet nas to nie interesuje? Oczywiście, nie braknie też myśli z nauczania Kościoła, bo przecież Kościół jest najlepszą Matką i z miłością wspiera swoje dzieci na drogach zbawienia (por. Dz. 197). W tym roku będzie nam głównie towarzyszył Benedykt XVI i jego słowa.
Doświadczyć miłości
Przyglądając się, z jaką wdzięcznością Siostra Faustyna pisze o swoich rodzicach, warto uzmysłowić sobie, że miłość, z jaką nasi rodzice przyjęli nas i towarzyszyli naszym pierwszym krokom na tym świecie, jest niczym znak i sakramentalne przedłużenie życzliwej miłości Boga, od którego pochodzimy. Doświadczenie przyjęcia i umiłowania przez Boga oraz przez naszych rodziców jest mocną podstawą, która zawsze sprzyja wzrostowi i prawdziwemu rozwojowi człowieka. To ono pomaga nam dojrzewać na drodze ku prawdzie i miłości, a także wychodzić z samych siebie, aby wejść w komunię z innymi ludźmi i z Bogiem (por. Homilia Benedykta XVI w Walencji, https://www.ekai.pl/homilia-benedykta-xvi-w-walencji [dostęp: ]). Pamiętajmy, że człowiek posiada osobową godność, gdyż został stworzony na obraz Boży; nie jest tylko czymś, ale kimś, zdolnym do poznawania siebie, do panowania nad sobą, do dawania siebie w sposób wolny i do tworzenia wspólnoty z innymi osobami. Poprzez łaskę jest też powołany do przymierza ze swoim Stwórcą, do dania Mu odpowiedzi wiary i miłości, jakiej nikt inny nie może za niego dać (Osoba ludzka sercem pokoju, „L’Osservatore Romano”, 2 (290) 2007). Taki jest plan Boga pełnego miłosierdzia względem nas, swoich dzieci. W tym rozumieniu człowieka i jego wartości jasna staje się komunikacja, jaka zachodzi między członkami rodziny oraz między nią a Bogiem. Rodzina poprzez wzajemny dialog ma dorastać do zdolności kochania i przyczyniać się do rozwoju świata. Choć na tej drodze rodzina może napotkać różne trudności, to niezmienne jest przekonanie, iż jest możliwa komunikacja wyrażona poprzez wzajemną bliskość małżonków owocującą troską o zrodzone potomstwo. I tu chodzi o drobne gesty, jak pisze Siostra Faustyna, o spojrzenie, ton głosu, gdyż w ten sposób dzielimy się miłosierdziem z najbliższymi (por. Dz. 1475). Aby kroczyć naprzód tą drogą ludzkiego dojrzewania, Kościół uczy nas szanować i wspierać rzeczywistość nierozerwalnego małżeństwa mężczyzny i kobiety, które daje początek rodzinie. Wspólnota Kościoła oprócz modlitwy w intencji rodzin, na której ona sama powinna budować swoją tożsamość, ma być gotowa do udzielenia potrzebnego wsparcia, zachęty i pokarmu duchowego, które umocniłyby zwartość rodziny, przede wszystkim w godzinach prób i chwilach krytycznych.
Nie bać się trudności
Nie możemy więc ulegać próżnemu lękowi przed trudnościami, z jakim przychodzi zmierzyć się małżeństwu i rodzinie. Nie bójcie się szukać i tworzyć domu – mówił Benedykt XVI do młodych na krakowskich Błoniach 27 maja 2006 roku (Benedykt XVI, Budujcie wasze życie na Chrystusie, „L’ Osservatore Romano”, 6-7 (284) 2006). Niewiele jest pragnień w życiu człowieka tak mocnych, jak pragnienie domu, rodziny, dzieci i kochającego męża lub żony. Dzieje się tak dlatego, że rodzina w swej istocie jest miejscem komunikacji, wymiany miłości między jej członkami. Papież wręcz wołał: Nie lękajcie się tej tęsknoty! Nie uciekajcie od niej! Niech was nie zniechęca widok domów, które runęły, pragnień, które obumarły (Tamże). To właśnie ono, głębokie pragnienie zamknięte w sercu każdego człowieka wprowadza nas w samo centrum Ewangelii, która jest przecież dobrą nowiną o miłosierdziu Boga. Bez rodziny, bez miłości małżeńskiej trudno mówić o pełni człowieczeństwa, ona jest centrum prawdy o człowieku i jego przeznaczeniu (Por. Tenże, Rodzina niezastąpionym dobrem dla narodów). Zatem budowanie małżeństwa i rodziny, które staną się domem, obrazem miłości Boga do człowieka, nie jest zadaniem prostym. Trudności w dialogu spowodowane zbytnim hedonizmem i dążeniem do zaspokojenia tylko potrzeb jednostki to wyzwania, przed jakimi staje rodzina, która pragnie być miejscem komunikacji miłości na wzór Trójcy Świętej. Benedykt XVI, znający te zagrożenia, wzywał młodych Polaków: Chrystus nie obiecuje, że na budowany dom nie spadnie ulewny deszcz, nie obiecuje, że wzburzona fala ominie to, co nam najdroższe, nie obiecuje, że gwałtowne wichry oszczędzą to, co budowaliśmy nieraz kosztem wielkich wyrzeczeń. Chrystus rozumie nie tylko tęsknotę człowieka za trwałym domem, ale jest w pełni świadomy wszystkiego, co może zburzyć trwałe szczęście człowieka. Nie dziwcie się więc przeciwnościom, jakiekolwiek są! Nie zrażajcie się nimi! (Tamże).
Tak więc, nie zniechęcajmy się trudnościami. Bóg jest miłosierny, pozwólmy Mu działać. Przyswójmy sobie praktykę Siostry Faustyny, aby zawsze pokładać całą nadzieję w Bogu! Ufajmy Bogu!
s. M. Diana Kuczek ISMM